Staś postanowił zrobić nam psikusa. Teraz się uśmiecham, bo już o tym pisaliśmy kilka razy, że trzeba być zawsze przygotowanym, żeby w ostatniej chwili zmienić plany. Plany konkretne, bo urodzinowe, ale czy ktoś mi zabroni świętować w każdy inny dzień? Pff! Nie wiem jeszcze, jak wygląda ospa u Lchadka, dopiero się zaczęła, ale na dniach już będę ekspertem. Zaskoczyła nas, bo sezon grypowy w pełni, trzy dni temu byliśmy na komisji w sprawie orzeczenia o niepełnosprawności i dlatego przez ostatni tydzień Staś był mocno pod kloszem, żeby się nie przeziębić. Pojechaliśmy do dziadków na weekend (tam była komisja), bawił się tam świetnie, nikt nawet podejrzany o katar nie zbliżał się do niego. Przeziębienie to było najgorsze, co mogliśmy złapać. 😀 W poniedziałek (dzień komisji) zobaczyłam u niego dziwnego pryszczyka na szyi. Stwierdziłam, że to od tarzania się na podłodze, od sierści, od spocenia się podczas szalonych zabaw. Mi pryszcze wychodzą czasem z powietrza, od razu jak zjem coś niezdrowego, gnojki już chyba czują jak przechodzę obok fast food’ów i się gromadzą, żeby przyatakować… W poniedziałek jeden pryszcz/wyprysk/coś na szyi. Taki bilans.
Poniedziałek/Wtorek
Mamy taki układ, że Staś zasypia w swoim łóżku, w swoim pokoju. W nocy jak się obudzi, bierze mleko ze sobą (ma na stoliku przy łóżku) i przychodzi do nas. Oczywiście cały czas mu mówimy, że nie musi, że może się napić mleka i iść spać dalej, ale on jeszcze potrzebuje, więc dla nas ok. Bez spiny.
Jak co noc przywędrował, ale się za bardzo wiercił, w końcu wylazł spod kołdry i położył się nogami na naszych twarzach. Ja nic nie skojarzyłam, ale #tataKrzyś już w nocy czuł, że jakiś rozgrzany. Rano (o 5.00) mierzymy temperaturę i około 38,3 stopni. No nic, przeziębił się. Pryszczyków przybyło kilka, jakaś alergia czy co? Może ospa? Nie, za mało, nie swędzą, na pewno jakaś alergia znowu, zwłaszcza, że już mieliśmy pokrzywkowy dzień od nowej koszulki. W każdym razie w domu na gorączkę mamy stary paracetamol i to nie forte, więc szybko znalazłam listę aptek z nocnym dyżurem i Krzyś pojechał. 15 minut i był już z Ibufenem. 15 minut! We Wrocławiu tyle czasu dojeżdżałby do centrum do jakiejś apteki z nocnym dyżurem. Nie jest to wpis promujący Oleśnicę, ale bardzo ułatwiło nam to poranek. Mamy teraz do Was apel, nie róbcie tak jak ja, miejcie zawsze w apteczce leki dla dzieci i dla Was Furaginum, to oszczędza stresu i cierpienia.
Wtorek/Środa
Najważniejsze, że Staś jadł, co prawda z bajkami, z karmieniem przez nas, ale jadł, to zawsze priorytet. Krzyś pracował z domu, ja poszłam zarejestrować go w przychodni i wizyta została umówiona na następny dzień, do lekarza, którego chciałam (lekarz, który zna LCHADD, nieźle!). Niesamowite, we Wrocławiu nigdy tak mi się nie udało (to nie jest też wpis hejtujący Wrocław! Ale póki co #oleśnicalove). Gorączka po lekach spadała, Staś odzyskiwał humor, szalał, potem znowu zjazd, syropek, szaleństwo. Taki dzień. Fantomalt nam się kończył i miałam ostatnie 5g już rano, więc szybko zamówiłam w aptece internetowej, ale i tak za późno. Znowu nie popełniajcie moich błędów. Glukoza i Fantomalt zawsze mają być w domu w razie potrzeby! Poza skokami temperatury żadnych więcej objawów, humor dopisywał, do lekarza i tak się szykowaliśmy, nawet jeżeli „przejdzie”.
Poranek zaczął się chwilę po 3. Staś rozgrzany, to obudziliśmy go na syropek. Nie pochwaliłam go jeszcze, ale syropek przyjmie już ze strzykawki albo łyżeczki! Do tego czasu zdarzyło mi się cudować i mieszać z małą ilością kaszki, albo dodawać do mleka, stąd też moje zamiłowanie do wszystkich leków typu forte. Obudziliśmy Stasia i na wieść o syropku wielka trauma, stresowy rzyg, ale w końcu wypił. Położyliśmy się rozbudzeni i #tataKrzyś stwierdził, że nie ma sensu już spać, wstaje i jedzie do pracy. O 4 wyszedł z domu. Jedno było pewne… zapowiadał się długi dzień.
Do lekarza na 10, czekała mnie pierwsza podróż autem wgłąb miasta. Stresowałam się, ale jak każdy kierowca mojego pokroju przeanalizowałam trasę na mapach, każdy zakręt, każde skrzyżowanie, każdą zmianę na drodze. Nie dałam się zaskoczyć w teorii, a w praktyce jak zawsze było dobrze, chociaż dla mnie każdy wyjazd jest egzaminem… W przychodni ospa została potwierdzona, zwłaszcza, że kropek przybyło, pojawiły się pęcherzyki i ja sama byłam już pewna tego cholerstwa. W aptece pierwszy raz w życiu wykorzystałam sytuację i po wejściu przeprosiłam 10-12 osób w kolejce, powiedziałam, że mam dziecko z ospą i czy mnie przepuszczą. Nikt nie zaprotestował, dzieci tam na szczęście nie było, a mam nadzieję, ze cała reszta już przechorowała. Wróciliśmy do domu i ospa jakby dostała przyzwolenie: w ciągu kilku godzin wysyp na buzi, plecach, klatce; krosty, pęcherzyki, plamki, wszystko na raz. Gorączki już nie było, ale zaczął się etap upierdliwy, zaczęło swędzieć…
I tak sobie od wczoraj siedzimy w domu i skaczemy wokół Stasia, żeby miał jak najbardziej komfortowe warunki, żeby jadł, żeby nie drapał i żeby nie trzeba było jechać do szpitala. To nie jest tak, że szpital to dla nas zło i w ogóle krzywdzą nas i niech giną. Jeżeli tylko zacznę mieć jakiekolwiek wątpliwości co do jego stanu zdrowia, to pierwsza wsiadam w auto i jadę z nim prosto pod kroplówkę z glukozą. Po prostu jeszcze dobrze się ma. Wiem też, że tam nie będzie miał psychicznego komfortu, będzie więcej stresu, będą wymioty, będzie jeszcze gorszy apetyt, będzie mój stres, który wpływa na niego bardzo. Ograniczam się na razie do badania cpk, które zrobię kontrolnie. W domu dostaje dodatkowe kalorie, nie biega, nie wychodzi na dwór, apetyt ma mniejszy, ale je. Jest pogodny i psoci, psocenie traktuję jako wyznacznik jego samopoczucia. Do tego Netflix, Youtube, bajki w tv, mama i tata na zawołanie i dziadkowie przez telefon. Póki co jest dobrze. Trzymajcie kciuki.
Dawno nic tu nie było, co u nas? Jeszcze piszę esej o zębach, bo ta historia dalej trwa, ciągle odkrywam, jak bardzo beznadziejna jest nasza służba zdrowia. 🙁 Przeprowadziliśmy się już, więc jesteśmy świeżo po remoncie, jeszcze czeka nas dużo drobnych rzeczy, ale już jesteśmy na swoim, szczęśliwi i zdania jak każdy, kto to przetrwał : „Nigdy, kurwa, więcej”. Moje zdrowie trochę siadło, więc namawiam Was, żeby badać się regularnie, bo może się okazać, że Wasze złe samopoczucie to np. tarczyca, która świruje albo wasze problemy z cerą to wszystko, co w Was siedzi i wychodzi na zewnątrz. Cytologię już zrobiłyście?
Postaram się zaktualizować jutro/pojutrze ospowe przeżycia, ale patrząc na datę ostatniego wpisu, nie wierzcie mi za grosz. Pozdrawiam, przesyłam buziaki.
Zdrówka i wytrwałości! 🙂
Cieszę się, że jesteście tak zadowoleni z przeprowadzki… a co do remontowego „nigdy, kurwa, więcej!” to minie kilka miesięcy i zapomnisz, to jak z amnezją poporodową – po jakimś czasie w sumie chcesz znów coś odświeżyć albo zrobić gruntowny remont 🙂
Z porodem było u mnie zdecydowanie łatwiej, teraz mogę to przyznać! 🙂 Wyrzuciliśmy wszystkie możliwe oryginalne kartony, które w starym mieszkaniu trzymaliśmy, więc stwierdzam, że przez najbliższe kilka lat nic nie może iść na gwarancję i nic nie możemy chcieć zmieniać. 🙂
Dużo zdrówka!
I prosimy o aktualizację!