Mówi się, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Dla nas to porzekadło ma dodatkowy wymiar: jeśli Staś ładnie zje śniadanie oznacza to, że po pierwsze będzie „zabezpieczony energetycznie” i będzie mógł się spokojnie bawić, a po drugie determinuje czy nasz dzień ma szansę być udany. Nie raz zdarzało się, że z wyprzedzeniem planowaliśmy sobie weekend, bardzo na niego czekaliśmy, nerwowo przebieraliśmy nogami, a wystarczyło, że sobotnie śniadanie nie ułożyło się zgodnie z planem żeby powiedzieć: „Pierdolę ten weekend!”.
Mówiąc obrazowo, u nas jak w fabryce: mamy pewne normy, które musimy wyrobić oraz pewne limity, których nie wolno nam przekroczyć. Adekwatnie do wieku, Staś musi „wyrobić” normę kaloryczną, jednocześnie nie przekraczając przy tym limitu „złego” tłuszczu LCT. Rzecz jasna chodzi o to żeby robić to z głową, to nie tak, że nafaszerujemy dziecko mlekiem przez sen to mamy go pół dnia z głowy. Tak jak fabryce wszystko podlega ścisłej kontroli i żaden pokątnie zjedzony paluszek nie może umknąć uwadze kontrolerów. No dobra, tu już trochę się zagalopowałem, ale tylko troszeczkę, nie popadamy w paranoję, ale każdy posiłek, każda przekąska powinna zostać odnotowana.
#MamaMania Czy ja wiem, czy nie popadam w paranoję. Rok temu, jak Staś zaczynał zajadać pieczywo, potrafiłam zapisać, że zjadł 2 gramy bułki (ponad 5 kcal!).
Kontrola spożywanych posiłków jest zadaniem nie tyle trudnym, co uciążliwym i czasochłonnym. I tu wchodzę ja, cały na biało. Zadanie uciążliwe, pracochłonne i powtarzalne, brzmi jak coś czym powinien zainteresować się programista.
Początkowo Mania wszystko liczyła ręcznie, ewentualnie z kalkulatorem, a wyniki walały się wszędzie: w zeszytach, na kartkach, na paragonach, na czymkolwiek co aktualnie było pod ręką i dało się po tym pisać. Widziałem ten wysiłek na jej twarzy, dodawanie, mnożenie, dzielenie – koszmar czasów szkolnych powracał. Oczywiście nie śmieję się z umiejętności rachunkowych mojej Żony (no może troszeczkę), ale prawda jest taka, że takie podejście na dłuższą metę jest kompletnie niepraktyczne. Takie oldschoolowe metody możemy zastosować jeśli mamy przed sobą perspektywę kilkudniowej diety, a nie kliku/kilkunastu lat.
#MamaMania Fajnie tak się pośmiać z żony, która zapomniała o działaniach? Lepiej Ci? A Ty Czytelniku kiedy ostatnio dzieliłeś pisemnie? Mój mąż nie może się nadziwić, że to mnie kosztuje tyle wysiłku, a jednocześnie nigdy nie miałam problemów z matematyką, serio. Za to teraz potrafi mnie zestresować nagłym pytaniem o jakieś działanie, a jak to zrobi jeszcze przy teściu matematyku, to czuję jakby mnie Królewna* do odpowiedzi na Patofizjologii wywołała!
Nie powiem żebym zrobił dogłębny research, ale nie znalazłem fajnego, prostego narzędzia, które mogłoby ułatwić nam życie. Któregoś wieczora powiedziałem Mani, że do końca weekendu będzie miała gotową aplikację, a nasze życie nigdy już nie będzie takie same. 🙂 Tak zrodził się pomysł na Stasiowy Dzienniczek. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to najważniejsza, najbardziej pożyteczna rzecz jaką w życiu zrobiłem. Pokuszę się o stwierdzenie, że to pierwsze na świecie narzędzie dedykowane Lchaddom (tak to przynajmniej sobie tłumaczę, zawsze chciałem powiedzieć, że zrobiłem coś jako pierwszy na świecie, brzmi dumnie). Nie jest to jakieś arcydzieło ani pod kątem wizualnym, ani pod kątem rzemiosła programistycznego, ale nasze, wręcz intymne.
Podstawową funkcjonalnością jest zliczanie kalorii i tłuszczu. Wystarczy, że wypiszemy produkty oraz ich gramaturę, a aplikacja wszystko sobie zsumuje i poda nam gotowy wynik. Na głównym ekranie widzimy zbiorczy wynik dla danego dnia, a poniżej poszczególne posiłki wraz z godzinami. Wchodząc do aplikacji od razu widzimy na czym stoimy. Nawet jeśli musimy w biegu wymienić się opieką nad Stasiem, bez zbędnego tłumaczenia drugie z nas wie czy trzeba próbować podsunąć jakąś przekąskę, czy kolacja powinna być większa, czy dziś można poluzować śrubkę.
Kilkoma kliknięciami możemy spojrzeć na dietę Stasia w szerszym ujęciu. Możemy sprawdzić co i ile zjadł w październiku 2017 i porównać to sobie z bieżącymi wynikami. W każdej chwili mamy dostęp do praktycznie wszystkich niezbędnych nam metryk, błyskawicznie możemy wykryć anomalie. W przypadku produktów szczególnie istotnych, bo reglamentowanych, takich jak Lipistart i olej MCT, możemy szybko stwierdzić na bazie wiarygodnych danych czy przypadkiem dawkowanie nie wymknęło nam się spod kontroli. Dokładnie wiemy co Staś zjadł od października 2017. Na dzień dzisiejszy dorobiliśmy się bazy danych zawierającej ok. 4000 posiłków!
#MamaMania Zaszaleję i napiszę, że jesteśmy małżeństwem w połowie programistycznym – Krzyś jest programistą, a ja w ogóle nie mam o tym pojęcia. Naprawdę on siedzi sobie przed tym komputerkiem i pisze różne, kolorowe znaczki, a potem pokazuje mi gotową aplikację. Chcę inne tło? Proszę bardzo. Brakuje mi jakiejś ikonki? Już się robi. I ja nie wiem, nie jestem w stanie pojąć jak to się tam odbywa, ale jestem pod wrażeniem. Nie mówię, że tym zdobył moje serce, w końcu to informatyk, ale tak po ludzku nie pojmuję tego komputerowego świata. Nawet wpadłam na pomysł, że też się nauczę i będziemy zarabiać miliony ale jedyne, co zrobiłam to przeglądnęłam nazwy języków programowania i jak prawdziwemu weterynarzowi spodobał mi się Python. Tyle mojej kariery programistycznej. Podziwiajcie ten Dzienniczek, mój mąż zrobił kawał dobrej roboty i ułatwił nam codzienne życie bardziej niż wszyscy lekarze razem wzięci.
#TataKrzyś No tak, pojmowanie programowania przez pryzmat zmian ikonek i kolorków. Można i tak. A weterynaria to głaskanie piesków i kotków. Zostawmy to, bo wywiąże się z tego poważna kłótnia małżeńska.
Funkcjonalnością, którą lubimy najbardziej, a która sama w sobie nic nie wnosi do codziennej kontroli są powiadomienia. Nie jest to zwykłe pyknięcie jak przy wiadomości z Messengera. Kiedy jedno z nas wpisze do aplikacji posiłek, drugie otrzymuje powiadomienie. Dźwiękiem powiadomienia jest wypowiedziane przez Stasia „mniam, mniam”. Nawet będąc gdzieś daleko, nie musimy się ze sobą komunikować, wystarczy, że mamy przy sobie telefon i słyszymy to uspokajające „mniam, mniam”. Zjadł, wszystko jest ok.
Aplikację rozwijam od ponad roku, choć wiadomo, nie robię tego w trybie ciągłym, raczej są to zrywy, po kilka godzin w miesiącu. Staram się dodawać kolejne bajery, a pole do rozwoju jest w zasadzie nieograniczone, zapewne apka będzie rosła i rozwijała się razem ze Stasiem. Na dziś wiem co potrzebne jest dziecku w wieku 1-3, a co będzie za parę lat? Dziś nie potrafię powiedzieć.
Nie przesadzę jeśli powiem, że codzienne notowanie i kontrolowanie kalorii zajmuje nam mniej niż 5 minut! W ten sposób udaje się odzyskać choć parę z tych minut, które spędzamy na usiłowaniu nakarmienia Stasia. Nie mówiąc już komforcie psychicznym. Nie wiemy co przyniesie następny dzień, ale mamy pewność, że tą jedną rzecz mamy dopracowaną na tip-top.
Jesteśmy ciekawi jak to wygląda u innych Lchadów, piszcie w komentarzach jak Wy radzicie sobie z tym elementem naszej lchadowej codzienności.
*Postrach Weterynarii na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Na każde zajęcia potrafiliśmy przynieść czekoladki, żeby tylko nie pytała.
Apropo przyszłych funkcjonalności to myślę, że będzie ciekawie zobaczyć jak Staś będzie sam korzystał z dzienniczka.
Gratuluje wytrwałości i determinacji!
Staś Stasiem, myślę, że tu nie będzie jakiś większych problemów, bardziej ciekawi mnie jakby poszedł do przedszkola na cały dzień albo po prostu był pod czyjąś opieką. Wtedy fajnie by było jakby ten opiekun też wprowadzał dane, na pewno na początku by nas to mega uspakajało. Najbardziej ciekawi mnie mierzenie w czasie rzeczywistym zużycia energii i informacja kiedy robi się pusto w baku. Czy to będą wearable czy jakieś podskórne mechanizmy, to dopiero jest ciekawe. 🙂
Nieodmiennie fascynuje mnie magia tworzenia aplikacji, dobry programista jest jak wróżka chrzestna. Kopciuszku potrzebujesz sukienki na bal? A może aplikacji do liczenia kalorii? Dibidi dabidu du! I gotowe i jeszcze ma ładne ikonki! Brawa dla Taty Superbohatera!
Ah Królewna, teraz to się nawet miło wspomina te czasy trzymajcie się ciepło, a ja wracam do przytulać świnki w pracy czy jakoś tak 😀