Odpuściło nam! Jest coraz lepiej. Gorączki nie ma już kilka dni, powoli tworzą się strupy i apetyt jest coraz lepszy. Ospa to wojna, jestem tego pewna. Dla zdrowego dziecka i jego rodziców to batalia, a my jesteśmy dodatkowo osłabieni. Jak zobaczyłam, że pęcherze pojawiły się nawet w buzi, to już był cios poniżej pasa. Serio? Na szczęście Staś jadł i pił. Siedzieliśmy z nim przy bajkach, tłumaczyliśmy jakie to ważne, żeby jadł. Przez pęcherze w buzi bardzo dużo pił, koniec końców myślę, że to nam pomogło, zwłaszcza jak temperatura skakała. Mamy, z którymi rozmawiałam wspominają ospę albo jako katastrofę, albo „było ok”. Najgorzej było się nastawić, że u nas też będzie lekko, że gorączka potrwa dwa dni, trochę krost i przejdzie. Niestety, u nas temperatura skakała 5 dni, jak noc była spokojna to rano nagle 38 stopni. Bardzo ładnie reagowała na leki, ale po 6-8 godzinach znowu robiło się gorąco. Straszne w tym jest to, że po każdym syropie miałam nadzieję, że to już, że koniec, ostatni raz. A tu dalej. I dochodziłam do ściany, gdzie w głowie pojawiały się następujące myśli:
- Już nie wytrzymam, mam dość.
- Kiedy to się skończy?
- Dlaczego my?
- Co zrobiłam źle?
- Trzeba było od razu jechać do szpitala! Teraz pojedziemy i będzie źle, a jakbyśmy pojechali wczoraj, to mogłoby być lepiej.
#TataKrzyś: W takich chwilach cieszę, że nie wiem co siedzi w Twojej głowie. Z drugiej strony, muszę pokornie przyznać, że w ta choroba mocno wsiadła i na moją głowę. Nie to, że zazwyczaj się nie przejmuję, ale na pewno pochodzę do spraw bardziej na chłodno. Tym razem do głosu doszło przemęczenie, dużo spraw na głowie i stres. Też przeżywałem każdy kolejny skok temperatury, nie spałem po nocach, nie miałem takiego poczucia, że będzie dobrze, myślałem tylko, co będzie jeśli. W momencie kiedy odłożyłem na bok wszystkie inne sprawy wróciła chłodna głowa, wiedziałem, że mamy ważną robotę do wykonania i damy radę ospie.
I tu się zatrzymam na chwilę, bo to bardzo ważna sprawa. Każdy ocenia sytuację ze swojej perspektywy, ale tok myślenia rodziców jest podobny. Robimy to, co uważamy najlepsze dla naszych dzieci, chociaż czasem po analizie danej sytuacji stwierdzamy, że dużo można było zrobić inaczej, lepiej. Jak dziecko się przewróci 10 cm przed kantem łóżka i nabije guza na czole to jednocześnie cieszymy się, że nie przewróciło się 10 cm dalej, a plujemy sobie w brodę, że jeszcze nie zabezpieczyliśmy ramy łóżka, bo mogło dojść do tragedii. Dzisiaj jest już zabezpieczona, ale coś pozostaje, jakiś wyrzut do siebie, jakieś coś w głowie.
#TataKrzyś: Ale tak jest ze wszystkim, to się nazywa doświadczenie, czy jakoś tak. Przeważnie po czasie wiemy co należało zrobić inaczej/lepiej. Decyzje związane z dzieckiem mają dodatkowy ładunek emocjonalny i lubimy się tym katować albo wręcz deprecjonować swoje rodzicielskie kompetencje.
Teraz jest dobrze, jest coraz lepiej, ale jakby trzeba było nagle jechać do szpitala, to pierwsza się obwiniam, że dlaczego tak późno! A jak uda nam się przetrwać w domu te dni, to będę już ekspertem od lchadu? A żebyście wiedzieli, że tak. Nie sama, bo wspólnie z #tatąKrzysiem tworzymy zespół, który najlepiej zna się na tym, jak Staś ze swoją chorobą reaguje na różne sytuacje, na fizyczne dolegliwości, na ból, stres i strach. Nie zjadłam wszystkich rozumów i nie jestem lepsza od lekarzy, im pierwszym powierzam zdrowie mojego dziecka. Chodzi o to, że my, Wy, każdy rodzic na świecie zna swoje dziecko i przez codzienną obserwację, doświadczenie, konsultacje, badania, wie, co jest dla niego najlepsze. Byliśmy u lekarza, mamy kontakt w razie potrzeby cały czas, stosujemy się do zaleceń. Jednocześnie podczas każdej choroby biję się z myślami, czy to już trzeba jechać do szpitala, a jeśli zatrzymają nas profilaktycznie, nawet jeśli nic się nie będzie działo, a jeśli już cpki skoczyły, a może ja przesadzam, przecież to tylko katar… Trudne to jest, ale to my – rodzice o tym decydujemy, bo lekarze nam zawsze powiedzą, żeby przyjechać, sprawdzić, jeżeli będzie dobrze, to nas zaraz wypiszą. Tylko że „zaraz” dla nich to dwa trzy dni, a dla Stasia psychiczna katastrofa z kłuciem, wenflonami, obcym miejscem, monitorami, ludźmi miłymi z uśmiechem i ciepłym głosem mówiącym : „Zaraz będzie po wszystkim”, ale nadal robiącymi mu fizyczną krzywdę. „To nie boli”- jak nie boli, jak boli, ale co mają powiedzieć? Jeszcze żeby takie przygody były raz na kilka lat, ale jesteśmy tam stałymi bywalcami. Popłynę zaraz za daleko, więc do brzegu! Staś zdrowieje, ja się uspokoiłam, wracamy do siebie. Dobrze, że to jednorazowa przygoda, że ospa już niedługo zostanie dla nas wspomnieniem. Dodam to do swojego dzienniczka przeżyć, bo jeszcze długo będę się tym emocjonować.
A jeszcze mała ciekawostka! Ospa zmieniła nam plany, bo mieliśmy iść na koncert. Ostatnio razem na takiej imprezie w klubie byliśmy…5 lat temu? Staś miał zostać z ciocią i wujkiem. Wszystko dopracowane, ale ospa. Czy mi przykro? W ogóle nie, już się nauczyłam, że zawsze może coś się stać. Bilety sprzedałam i mam nadzieję, że ktoś się świetnie bawił. A ja jestem szczęśliwa, że się tym nie przejęłam.
Koniec wywodów, trochę mnie poniosło w dziwne strony. Ospa to wojna!
Super, że batalia już dobiega końca! 🙂 Chyba właśnie o to chodzi, żeby zostać ekspertem od własnej rodziny <3 Gratuluję bardzo podejścia do nieprzewidywalnego i nie przejmowania się już pewnymi rzeczami (jak koncert)… no i trzymam kciuki, żebyście wkrótce nadrobili 🙂