-Stasiu, a gdzie jest mama?
-Na Udstoku, skacze po kałużach.
Po odjęciu czasu pracy, czasu na dojazdy i snu wychodzi na to, że w domu jestem średnio 7 godzin dziennie, z czego czas, kiedy Staś jest na nogach to około 4 godziny. Praktycznie nic nie wiem o tym dzieje się w domu za dnia, tzn. wiem tyle ile powie mi Mania, ale dalej to wiedza czysto teoretyczna. Sytuacja trochę zmienia się w weekendy, ale to też specyficzny czas, bo jesteśmy oboje, albo gdzieś wyjeżdżamy. W każdym razie jest bardzo mało sytuacji, kiedy zostaję ze Stasiem sam.
Jakby policzyć noce, które Mania spędziła bez Stasia do wyjazdu Woodstock, można by policzyć na palcach jednej ręki, czyli około 1180 dni 1185 na dni życia Stasia, skuteczność całkiem wysoka.
Ostatni raz sam ze Stasiem zostałem ponad rok temu (liczę rzecz jasna taką całodobową opiekę, nie kilka godzin wieczorem) i muszę przyznać, że dwulatek całkowicie różni się w obsłudze od trzylatka. Dwulatek był jeszcze w 100% sterowalny, nie powiedział czego chce, bo nie umiał, był mniej mobilny i łatwiej było za nim nadążyć, szybciej się męczył i co najpiękniejsze – spał w dzień. Trzylatek ma już swoje potrzeby, swoje sprawy i co „najgorsze” ma też swoje zdanie.
Woodstock dla nas zaczął się w środę popołudniu, nic nadzwyczajnego, popołudnia i wieczory stosunkowo często spędzamy we dwóch. Wyjście na dwór, pomachanie mamie na do widzenia, chwila zabawy na dworze, potem kąpiel, kolacja, chwila zabawy, mycie zębów, siusiu, bajeczki i spać. No właśnie, przez to, że na co dzień nie zajmuję się dzieckiem już na tej krótkiej liście znalazły się rzeczy, o których zapomniałem. O ile o kąpieli Staś pamięta sam, o kolacji nie da się zapomnieć, tak o myciu zębów i sikaniu zapominałem każdego z tych trzech dni. Tzn. o myciu zębów przypominałem sobie chwilę przed położeniem się do łóżka i trzeba było zawracać wycieczkę, z kolei o sikaniu przypominałem sobie w trakcie czytania którejś z kolei bajki. I ten dylemat: czy wyciągać z łóżka na wpół śpiącego gościa i mieć spokojną głowę, czy ryzykować zmoczone łóżko? Wygrywało jednak przyniesienie nocnika.
Najbardziej obawiałem się, że zapomnę o wieczornym mleczku, a w zasadzie o zrobieniu wieczorem mleczka na noc. Wtedy Staś już śpi, wkrada się rozprężenie. Gdyby Staś się obudził w nocy i nie byłoby mleczka, oj, byłaby awantura. Ale nie o samą awanturę tutaj chodzi. Kolację jemy około 18, a śniadanie około 7, daje to 13 godzin przerwy (często zdarza się, że napije się troszkę mleka przed spaniem, ale to niewiele zmienia sytuację), a tak długa przerwa jest niedopuszczalna. Po takiej przerwie w zasadzie od razu można jechać do szpitala pod kroplówkę. Nie ma jednak co dramatyzować, o mleczku pamiętałem, a nawet jeśli Staś zawołałby o mleko, to bym leciał w środku nocy i je zrobił i szybko schłodził, bo Pan Prezes nie lubi ciepłego mleczka. W skrajnym przypadku jedlibyśmy przyspieszone śniadanie (kiedyś, z innych powodów, Staś jadł kaszkę około 2 w nocy).
Dzień drugi. Trzeba jechać na zakupy. Nigdy nie byliśmy we dwóch na zakupach, zawsze albo rodzinnie, albo w pojedynkę, albo Mania ze Stasiem, kiedy jestem w pracy. Rano rzecz jasna śniadanie, na szczęście ostatnimi czasy jest lepiej, przy dobrych wiatrach jesteśmy w stanie uwinąć się w niecałe 30 minut. Po śniadaniu lepiej zaczekać, niech ułoży się w brzuszku zanim wsiądziemy do samochodu. Po zakupach zaczęły się największe zagwozdki: ok, teraz wypadałoby wyjść na dwór, ale na jak długo? Czy zjadł tyle, co trzeba? Niby śniadanie było porządne, ale od ostatniego posiłku minęło już ponad dwie godziny, czy brać jakieś przekąski ze sobą? Zawsze trochę się podśmiechuję, że Mania nie może choćby na chwilę zluzować, że ciągle tylko to jedzenie i jedzenie, ciągłe zastanawianie się czy tyle wystarczy, zrób mleczko, bo musi się napić jak wróci, wszystko z przesadną powagą. Zostaję sam i co robię? Dokładnie to samo.
Wychodzimy na dwór, już gotowi, Staś sam wybrał dodatki: założył sobie kapelusz i okulary przeciwsłoneczne, buciki już na nogach, tata też już w bucikach, już kierujemy się w stronę drzwi. Stój! Mleczka, nie zrobiłem. Myślę sobie: o mały włos. Mleczko to pewniaczek, po powrocie z podwórka zawsze wypija na wejście, sam się domaga, sam leci po to mleczko, a nam daje spokój, energia dostarczona i to bez naszej ingerencji.
Jesteśmy na podwórku. Kiedy jesteśmy razem, we trójkę, jestem tym cwanym, który za nadto się nie przejmuje tylko chce żeby dziecko dobrze się bawiło, rzecz jasna mam świadomość ograniczeń, zagrożeń, ale mimo staram się nie stopować dziecka i nie prowadzę w głowie statystki przebiegniętych metrów. Będąc sam nie byłem już taki do przodu: ciągła analiza aktywności, dobra pobiegał sobie, może teraz przekonać go, żeby robił coś mniej dynamicznego, ok chwilę pogrzebał w piasku, ale znów ciągnie go na boisko. Uf, na szczęście chce iść do piaskownicy, tam będzie siedział mniej więcej w jednym miejscu. Hmm, jesteśmy już około godzinę na dworze. To kiedy był ten ostatni posiłek? Chyba już czas zacząć podchody i namawianie do powrotu do domu. Wyjdziemy jeszcze, ale później, teraz bezpieczniej będzie wrócić do bazy. W domu mleczko, jakieś przekąski, chwila odpoczynku i czujemy się bezpieczniej. Doszedłem do wniosku, że mimo teoretycznej wiedzy, mimo tego, że widziałem skutki choroby, to jeśli chodzi jej praktyczny aspekt wiem niewiele, przede wszystkim nie mam pojęcia jak dozować dziecku ruch. Wolę mu przerwać 30 minut za wcześnie niż minutę za późno. Nie mniej, myślę, że dobrze rozegrałem kwestię przebywania na świeżym powietrzu, na pewno nie mógł narzekać, że jest mało na dworze, a jeśli coś krzyżowało nam plany to deszcz.
Mojej żonie naprawdę należała się taka chwila żeby odpiąć wrotki, pobawić się i chociaż przez chwilę nie myśleć o tym czy zjedzone, czy za bardzo się nie zmęczył, czy ten katar może przerodzić się w coś poważniejszego. Mieliśmy tutaj swój Woodstock, który i dla mnie był fajną odskocznią. Miałem okazję zobaczyć jak to jest na co dzień, ominęło mnie na szczęście latanie po lekarzach, z receptami, jeżdżenie na badania i inne tego typu przyjemności, które może nie są elementem naszej codzienności, ale na pewno zdarzają się częściej niż byśmy sobie tego życzyli. Fizycznie? Ciężka sprawa (w tym miejscu muszę trochę sam siebie pochwalić, bo wiadomo, jeśli sam tego nie zrobisz to nikt tego nie zrobi). Nie zostałem w domu z rozpiską: o tej i o tej godzinie zrób to, potem tamto, a obiad masz w lodówce, zakupów nie musisz robić. Pełen zestaw prac domowych z zakupami, gotowaniem, praniem, sprzątaniem. Już kiedyś wspominałem, że mam świadomość, że praca w domu to zajęcie na pełen etat nawet z nadgodzinami. Teraz sam tego doświadczyłem: na stanowisku od 6 do 20, ale nie narzekam, mam zadatki na koguta domowego.