Od dawna chcieliśmy iść ze Stasiem na mecz. Nawet to, że mieszkamy prawie pod stadionem nas nie zmotywowało przez trzy lata. A bo Staś za mały, a bo nie mamy słuchawek, a bo może padać, a jak z jedzeniem, na wszystko mieliśmy jakieś „a”. Jak nas śledzicie, to wiecie, że zmieniamy powoli nasze statyczne życie i zaczynamy działać. A mecz, który odbył się wczoraj to była idealna okazja na pierwsze wyjście Stasia na taką „imprezę”. Dlaczego?
- Nie było to na naszym wielkim stadionie, tylko na kameralnym przy ulicy Sztabowej,
- mecz był zorganizowany charytatywnie, dochód był przeznaczony dla piesków, na azyl Oleśnickie bidy ,
- dojazd do stadionu mamy bardzo dobry, nie mogliśmy znaleźć wymówki, poza tym odkąd Staś jeździ z przodu, jego choroba lokomocyjna (tfu tfu) troszkę wyhamowała,
- wywiad z organizatorami był w radio, którego na co dzień słuchamy i nie oszukujmy się-jarałam się, że będę na wydarzeniu, na które tam zapraszali,
- Jedzenie „na mieście” wychodzi nam coraz lepiej, zabieram ze sobą torbę jedzenia i jak coś Księciuniowi nie podpasuje, to mam kilka innych smakołyków, którymi go zaskoczę,
- toż to mecz Pucharu Polski, czy Wasz trzylatek był już na takim wydarzeniu? 😉
Teraz kwestie organizacyjne: mecz miał zacząć się o 14, żeby zaparkować i jeszcze przed samym rozpoczęciem pokazać Stasiowi okolicę, chcieliśmy wyjechać najpóźniej o 13. Pierwsze śniadanko zjadł około 7.30, drugie o 11.30 (z fantomaltem, zabezpieczenie musiało być). W brzuszku zdążyło się ułożyć, ja zdążyłam ugotować na wycieczkę makaron, odważyć paluszki, pieczywo (tak nazywamy chrupkie pieczywo kukurydziane z lidla, żadna inna nazwa nie przejdzie, ani kromka ani chrupek, Staś zawsze poprawi i powie jak trzeba nazywać :)), spakować picie dla Stasia, bułę, ubranie w razie obsikania/obrzygania, płaszczyk przeciwdeszczowy i fit batoniki dla nas. Zrobiłam też mleko na później, bo po powrocie dobrze na wejście mieć gotową butelkę, w razie jakby trzeba szybko uzupełnić energię. Zapomniałam za to o kilku ważnych rzeczach, o parasolkach (przydałyby się), o dużej wodzie dla nas i na dolewkę dla Stasia, o czymś jeszcze, zapewne linijkę niżej #tataKrzyś napisze. Pakujemy się i jedziemy.
#TataKrzyś: Napiszę tylko, że o ile to zawsze #MamaMania ma obsesję na punkcie kalorii i odpowiedniego zabezpieczenia, tym razem to ja odpowiadałem za poranne posiłki. Myślę, że dobrze się wywiązałem z tego zadania i nawet Mania czuła się względnie bezpiecznie (bo nigdy nie czuje się całkowicie bezpiecznie).
Na miejscu przywitała nas miła pani, u której za cegiełkę dostaliśmy bilety, wlepki i przepyszną kawę na zimno, którą chętnie poznałabym bliżej! Genialne rozwiązanie, takie małpki to ja zabiorę ze sobą wszędzie. 😀 Trybuny były jeszcze puste, można było kupić kiełbaskę z grilla, ciasto, był namiot z atrakcjami dla dzieci, ale nas naprawdę najbardziej interesował mecz i sprawy okołomeczowe, byliśmy ciekawi, czy Staś od początku złapie bakcyla i zostanie futbolowym świrem. Dobrze, że #tataKrzyś wpadł na pomysł wzięcia piłki, to chłopaki sobie pokopali najpierw pod trybunami, w przerwie meczu na murawie, co myślę dla Stasia było największą atrakcją w całym wydarzeniu.
#TataKrzyś: Słyszałem już takie opowieści, że dziecko cieszyło się na wyjście na mecz, ale kompletnie traciło zainteresowanie kiedy okazywało się, że ma być tylko widzem, a nie grać na boisku. Myślałem, że to tylko takie anegdoty. Okazuje się, że też mamy taki egzemplarz. Siedzenie na trybunach i oglądanie? Nuda! Kopanie piłki 5m od boiska? Nuda! Ja chcę na boisko! Nie jestem za mały!
Muszę napisać o paniach z zespołu tanecznego, o których występie nie wiedziałam wcześniej i jestem przekonana, że dlatego mój mąż w ogóle chciał tam pojechać, ale o tym, jak potem wyjaśniał nie będę pisać na blogu. 🙂 Zaczęło się! Dla mnie po pierwszym gwizdku zaczyna się najnudniejsza część, głównie robiłam zdjęcia chłopakom, wciskałam Stasiowi jedzenie i ubierałam/ściągałam mu przeciwdeszczowy płaszcz.
Kilka razy krzyknął: Gola, gola, strzelajcie! Bił brawo i momentami patrzył na boisko, to było przeurocze w wykonaniu takiego małego dziecka. Wyszliśmy chwilę przed końcem, wróciliśmy do domu w świetnych nastrojach, a na pytanie jak było, Staś odpowiada: Fajnie, zapomniałem parasolki.
#TataKrzyś: Okazał się też znawcą futobolu, bo na pytanie „kto wygra?” odpowiedział, że żółci i miał rację!
Podsumowując: świetna zabawa, świetna organizacja, cudowny cel, drużyna Futboholików o włos od zwycięstwa. Mamy nadzieję, że udało się zebrać dużo pieniędzy i że Oleśnickie Bidy poczują, że to one wczoraj wygrały!
#TataKrzyś: To, że mecz już się odbył wcale nie oznacza, że akcja się zakończyła, jeśli chcecie wesprzeć pieski możecie zrobić to tutaj. Znajdziecie tam również wszystkie niezbędne informacje o akcji, jak i o samej fundacji.