Kryzys na solidnych fundamentach

Lipiec był przełomowy jeśli chodzi o naszą blogerską aktywność. Wszystko zaczęło się od swego rodzaju coming outu, od wpisu, który do tej pory najlepiej się czytał, od „Kryzysu”. Jeśli nie miałeś/miałaś okazji go przeczytać możesz nadrobić zaległości klikając tutaj. Dziś przychodzi czas na zamknięcie tego tematu, czas na napisanie czegoś w bardziej optymistycznym tonie, o tym, że jest lepiej.

Każdy kryzys ma jakieś podłoże, ma silne fundamenty. Pułapki, które serwuje nad umysł są bardzo podstępne, nie są to figle wymyślane naprędce, jak podstawienie nogi, nie, to długotrwałe wykopywanie dołków i zalewanie ich solidnym fundamentem. Prostaram się po krótce opisać słabe punkty w mojej głowie i jak sobie z tym radzę.

Ja vs Sprzysiężone siły wroga

Zaplanowałeś sobie coś na weekend, a w ostatniej chwili ktoś lub coś krzyżuje Twoje plany? Jesteś już zwarty i gotowy do wyjścia, miło spędzić czas w plenerze i nagle zaczyna padać? Tobie się spieszy, a dziecko nie chce jeść? Masz ważny wyjazd, a właśnie zepsuł się samochód? Czekasz na ważnego maila, dzień się kończy, a jego dalej nie ma? Przełożony zmienia zadanie i cała Twoja zeszłotygodniowa praca jest psu na budę? Autobus ci uciekł, choć byłeś już tak blisko? Sytuacji tego typu jest multum, nawet nie musiałem się za bardzo wysilać, bo to tylko kilka sytuacji dotyczących mnie lub moich najbliższych z ostatniego miesiąca czy dwóch. Wszystko i wszyscy tylko czyhają żeby zrobić Ci na złość. W każdej z ww. sytuacji zareagowałbym wściekłością, która miałaby bezpośredni wpływ na moje samopoczucie w nachodzących godzinach. Tylko czy taka reakcja ma jakiś sens? Czasu nie cofniesz, nie masz żadnego wpływu na skutek, autobus który odjechał się nie cofnie, deszcz nagle nie przestanie padać tylko dlatego, że tupniesz nogą. Mamy jedynie wpływ na przyczynę: możemy wyjść z domu parę minut wcześniej jeśli bardzo zależy nam na tym autobusie, nie nastawiać się na wyjście w plener w pochmurny dzień i mieć w zanadrzu alternatywny plan na popołudnie. W ramach eksperymentu postanowiłem, że zamiast bezrefleksyjnie reagować, najczęściej agresywnie, będę starał się ocenić czy na daną, nieprzyjemną sytuację miałem wpływ, czy mogłem coś zrobić, żeby temu zapobiec, w każdym razie nie wściekać się na rzeczy błahe i te, na które nie mam wpływu. Czy to, że się wścieknę, że Staś nie chce jeść kaszki spowoduje, że jutro zje lepiej? Czy to, że krzyknę w czymś pomoże? Raczej nie, prędzej będzie jeszcze gorzej. Samo karmienie przestałem odbierać jako przykry obowiązek, jako coś do odbębnienia. Jasne, że z miejsca nie stało się moim ulubionym zajęciem, dalej jest gdzieś między staniem w kolejce, a gapieniem się w sufit, czasem mam lepszy dzień czasem gorszy, ale siadam do tego obowiązku maksymalnie skoncentrowany i uśmiechnięty i bardzo szybko zacząłem widzieć efekty. Przez dłuższy czas Staś w ogóle nie chciał z mną jeść, bo on się boi, bo tata się wkurza. I tata się wkurzał przede wszystkim przy rzyganiu. Miałem poczucie, że ja się staram, a on robi mi coś takiego. Ten dzień sam w sobie był irytujący, a Ty synu dokładasz mi jeszcze to. W takich sytuacjach zdarzało mi się wybuchać. Co z tego, że później tłumaczyłem Stasiowi, że tak naprawdę to nie jego wina, że przepraszam, że to się nie powtórzy. Potem na pytanie kto dzisiaj karmi, zawsze była odpowiedź „mama”, a może jednak tata? Nie, tata nie. Przez ostatni miesiąc albo i dłużej udało mi się odbudować zaufanie. Najpierw musiałem grzecznie siedzieć na ławce rezerwowych i czekać na swoją kolej. Potem udawało się przekonać Stasia, że będziemy karmić na zmianę: trochę mama, trochę tata, a trochę Staś sam. W ostatnich dniach na pytanie kto karmi często zdarza się, że tata! I autentycznie się z tego cieszę i mimo, że raz zasiadam z większym zapasem cierpliwości, raz z mniejszym, to wszystko odbywa się pokojowej atmosferze. Oczywiście czasem trzeba stanowczo zareagować na spadek koncentracji, ale jedynie na zasadzie, że padają 2-3 zdania na temat jak ważne jest jedzenie, że im szybciej zjemy tym lepiej, tym więcej czasu będzie na zabawę.

#MamaMania: Z mojego punktu widzenia to wyglądało tak: jak #TataKrzyś karmił Stasia to siedziałam jak na szpilkach, czy dzisiaj będzie rzyg, czy nie będzie. Od tego zależała nasza reszta dnia. Im bardziej my oboje byliśmy zestresowani tym bardziej Staś się bał i tym łatwiej było go uruchomić. I jak tylko zrobił smutną minkę, to wiadomo było, że zaraz zwymiotuje. I koniec, porażka. I tak w kółko jak wyżej. Przyszedł moment, że Krzyś się starał, naprawdę z całymi pokładami miłości mówił do Stasia, jakby miód lał na niego. A Staś na to reagował od wejścia płaczem i rzygiem. Stałam między młotem a kowadłem, nie wiedziałam, którym się mam zająć. Wiadomo, że zajmowałam się Stasiem, normalne. Ale w tym całym chaosie psuło się między nami jako parą. Temat nie na dziś. W każdym razie bardzo łatwo zepsuć sobie relację na jakimś poziomie, odbudować ją jeszcze trudniej, a mając w domu dwóch małych Krzysiów to jest to przy nich obojga dużo pracy.

Średnie cele w życiu

Dzień po dniu coś robię dzieciak,
potem widzę efekt
najpierw w mi nie chodził dzieciak
teraz chodzi lepiej
później zacznie biegać dzieciak; tak już jest na świecie
a ty ledwo pełzasz dzieciak, a już chciałbyś lecieć

Kękę – Umiesz poczekać

Po raz drugi pozwoliłem sobie na cytat z Kę, bo choć gość pisze prosto, to bardzo celnie i sam lepiej bym tego nie ujął.

Za idealne zobrazowanie mojej postawy niech posłużą lekcje matematyki w liceum. Uczył mnie mój tato i nie raz spieraliśmy się, że dzielę zadania matematyczne na dwie kategorie: zadania, które potrafię rozwiązywać, więc nie warto ich robić, i zadania, których nie potrafię zrobić, więc ich też nie warto robić, bo przecież nie umiem, kiedyś tam coś spróbowałem, ale nie wyszło, no to odpuszczamy. Było czarne i białe, szarość nie istniała. Wstyd się przyznać, ale przez 15 lat niczego się nie nauczyłem, ciągle to samo, poprzeczka ustawiona na 6,14 m i zdziwienie, rozczarowanie, że nie wyszło w pierwszym podejściu. Ustawienie sobie poprzeczki zbyt wysoko odstrasza, demotywuje.

Niby nawet na studiach uczyłem się poważnej matematyki, a dopiero teraz powoli dochodzą do mnie fakty rodem z pierwszej klasy szkoły podstawowej, że 20 jest większe od 0, że 21 jest większe od 20. Nie trzeba być od razu mistrzem, prawdopodobnie nigdy w niczym nie osiągnę mistrzostwa, ale czy to jest istotne, czy to jest powód do wstydu? Absolutnie nie.

Zacząłem ustawiać sobie średnie cele takie, które mogę osiągnąć w bliskiej perspektywie zamiast demotywować się na starcie, a przede wszystkim zacząłem żyć swoim życiem, tym co mam, a nie tym czego nie mam.

Szanuj czas

W kontekście pisania bloga miałem do siebie pretensje, że tego nie robię. Początkowo twierdziłem, że nie mam czasu, potem jak już wspominałem nie czułem się na siłach, ale pewnie jakbym nawet czuł się na siłach wróciłbym do starej dobrej wymówki o braku czasu. W każdym razie było to jedno ze źródeł frustracji. Miałeś pisać, tak tego chciałeś, minął kolejny dzień, a ty znowu tego nie zrobiłeś. Zacząłem się zastanawiać co potrzebuję żeby móc zacząć pisać. Świeżą głowę, ciszę i spokój. Kiedy zaczynaliśmy blogowanie Staś chodził spać nawet w okolicach godziny 19, teraz grubo po 20. O tej porze siły uchodzą ze mnie w tempie wykładniczym. Nie ma szans na skupienie. Nawet nie mam ochoty katować się jakimiś umysłowymi aktywnościami. Do pójścia spać pozostają dwie godziny, a trzeba jeszcze trochę ogarnąć mieszkanie i siebie po całodniowej batalii, to już czas na wyciszanie się, a nie wchodzenie na wysokie obroty.

Pomyślałem sobie, kiedy mam czas i warunki, żeby móc posiedzieć w ciszy i skupieniu, a przede wszystkim będę w pełni sił umysłowych. Wyszło mi, że rano. Ok, ale jadę do pracy na 7 i tego raczej nie przesunę, inaczej będę stał w korkach albo pojadę na 9, ale wtedy będę wracał na kolację Stasia. A co jeśli będę wstawał o 5? Dla mnie też brzmiało to jak szaleństwo, ale spróbowałem. 90% rzeczy, które piszę na bloga są pisane między 5.15 a 6 rano. Pozwala mi to dobrze zacząć dzień. Wiem, że jakby ten dzień się nie ułożył, zawsze będę mógł sobie zapisać plusik, coś jednak dzisiaj zrobiłem. Często muszę przerwać w pół zdania, bo trzeba lecieć do pracy, zostaje lekki niedosyt, ech, jeszcze bym sobie popisał, ale dzięki temu czekam na kolejną okazję, na kolejny poranek. Dobrze mieć coś na co się czeka.

Tę godzinę, którą pożyczam sobie rano, rzecz jasna muszę kiedyś oddać. Oddaję ją wieczorem, po prostu chodzę wcześniej spać. I tak najwięcej czasu traci się wieczorem, zamiast dwóch odcinków serialu jeden, świat się nie zawalił, nie czuję żebym coś tracił, mniej czasu w życiu zajmują mi wypełniacze.

#MamaMania: I ja nie zasypiam na drugim odcinku serialu, to też wygrywasz!

Równowaga

Jest takie banalne przysłowie: co za dużo to niezdrowo. Niby nic odkrywczego. Jednak jak spojrzę na to co robiłem jeszcze do niedawna, łapię się za głowę.

Po całym dniu ślęczenia w pracy nad komputerem, w domu potrafiłem spędzić kolejne 2-3 godziny na klepaniu w klawiaturę, bynajmniej nie głupotach, tylko (jak to sobie tłumaczyłem) na dalszym rozwijaniu się, a to robiłem Stasiowy Dzienniczek, a to wymyślałem sobie coś nowego, a to doczytywałem coś. I tak w zasadzie do odcięcia, jak alkoholik. Mózg już od dawna nie chciał współpracować, a ja dalej swoje. Jaki był tego efekt? Na pewno zmęczenie, potworne zmęczenie, rozdrażnienie, bo często z uwagi na zmęczenie po prostu robota mi nie szła, no i wreszcie obrzydzenie sobie programowania/komputera. Wiadomo, że nie robiłem tego dzień w dzień, oszalałbym, ale mimo wszystko działo się to za często. Tłumaczyłem sobie, że to wyjdzie mi na dobre, czegoś tam zawsze się douczę, i jest tym ziarno prawdy, ale na pewno nie znałem umiaru.

#MamaMania: Z tego bardzo się cieszę, na mnie długotrwałe siedzenie #tatyKrzysia przed komputerem działało jak płachta na byka. Tylko nie wybuchałam, bo jak to tak, przecież się rozwija, robi coś dla nas, nie mogę mu tego zabierać. Ale potem się odbijało na całym naszym dniu. Wciąż ma nad czym pracować, bo jak się umawiamy, że idzie na godzinę do komputera, to ta godzina potrafi trwać chwilę dłużej. 😉

Kolejny grzech to ta nieszczęsna piłka nożna. Marzyłem o tym całe lata, wyposażyłem się w praktycznie wszystkie kanały sportowe, a tam mecze, w każdych ilościach. Szaleństwo zaczynało się w piątek o 18 kiedy zaczynała się kolejka Ekstraklasy, a kończyło w poniedziałek o 23 kiedy to angielska Premier League dokańczała kolejną serię meczów. W międzyczasie była sobota i niedziela. W sobotę Premier League rozpoczynała o 13:30, można było zacząć już wcześniej, bo o 13 ruszał pierwszy mecz hiszpańskiej La Liga. 15 to już znowu Ekstraklasa, o 15:30 pierwsze mecze niemieckiej Bundesligi. Ostatni sobotni mecz kończył o 23. Niedzielę można było zaczynać już od 12 od La Ligi, o 12:30 włoska Serie A. Maszyna się rozpędzała, kolejne mecze się na siebie nakładały, znów można śledzić meczyki do 23. To tak w skrócie, bo w nocy też grają, w innej części świata, ale grają, poza tym dochodzą powtórki. Piłka nożna, spać nie można.

#MamaMania: Pochwalę się, że w 2016 oglądałam w nocy finał Copa America, przy którymś karmieniu Stasia. Argentyna-Chile? Czy to na pewno był 2016? Nie mam pojęcia!

Spokojnie, nie robiłem takich imprez z piątku na poniedziałek. Jednak miałem taką możliwość, z której chętnie korzystałem, oglądałem dużo, kilka meczów jednocześnie. W żadnym z nich nie wiedziałem, co tak naprawdę się dzieje. Nawet cieszyłem się na jakąś przerwę w rozgrywkach żeby odetchnąć.

Zmęczyły mnie te dwa akapity. Jak wyobrażę sobie taki tydzień, w którym 3-4 dni po po kilka godzin spędzam na wieczornym programowaniu i oglądaniu meczów to automatycznie czuję się zmęczony. Aha, rzecz jasna nierzadko te dwie rzeczy się na siebie nakładały – programowanie, a do tego meczyk w tle. Szaleństwo. A w zasadzie to nie szaleństwo, zwykła głupota. Wiecie, dopiero po „przelaniu tego na papier” uświadamiam sobie jakie to było złe, autodestrukcyjne wręcz. Nawet mając świadomość, że to robiłem i że nie było to dobre, dopóki to było tylko w mojej głowie nie brzmiało to aż tak źle.

Nie jest też tak, że nagle przestałem oglądać mecze i programować po godzinach, bo to samo w sobie nie jest problemem. W mojej branży ważne jest, aby być na bieżąco, więc dobrze jest od czasu do czasu zrobić coś ponad to, co w pracy, ale nie do zajechania się, wtedy kiedy jest luźniejszy dzień, wtedy kiedy poczuję głód. Mecze też lubię, odprężają mnie albo wręcz przeciwnie – dostarczają emocji i trzymają „pod prądem” długo po zakończeniu. Dalej będę interesował się w sposób ponadprzeciętny i oglądając mecze z kolegami, to ja będę tym, który zna najwięcej ciekawostek. Jednak pożegnałem się z większością kanałów sportowych, nie wszystko muszę obejrzeć, o części mogę poczytać albo po prostu sprawdzić wynik. Musi być również coś…

Dla ciała i ducha

Za dzieciaka cały czas byłem w ruchu, zwolenienie z wfu przez pół roku w którejś klasie podstawówki było traumatycznym przeżyciem. Marzyłem żeby pokątnie pograć w ping-ponga albo kilka razy kopnąć piłkę. Do głowy mi nie przyszło, że kiedyś będę panem za biurkiem, dla którego jedynym wfem będzie bieg na autobus. Pracowałem na to latami, ale ostatecznie udało się, dokonałem niemożliwego – zapuściłem się. Nareszcie wiązanie butów na stojąco zaczęło być problemem, wchodzenie po schodach kończyło się zadyszką. Prawdą jest, że tylko ciężką i konsekwentną pracą dojdziemy do celu. Latami pracowałem na to żeby doprowadzić się do takiego stanu. Dość sarkazmu. W końcu zacząłem się ruszać. Dalej gardzę bieganiem – jest było i będzie dla mnie nudne. Dalej nie mam przekonania do siłowni. Chociaż tu jest postęp, bo jeszcze niedawno napisałbym to samo co o bieganiu. I choć daleko mi jeszcze kondycji sprzed 15 lat, to jest lepiej niż było jeszcze parę miesięcy temu, jest najlepiej od lat. Słowo klucz: lepiej. Do tego zmiana diety, w której też jest jeszcze dużo miejsca do poprawy, ale udało mi się pozbyć wielu złych nawyków żywieniowych. Nie ma już miejsca na słodycze (chyba, że wersji fit), piwko pojawia się od święta (bezalkoholowe trochę częściej, Miłosław IPA 0% polecam!!!!), a piwko i chipsy brzmi jak totalne szaleństwo. Objadanie się na wieczór? E eeee. Do tego zupełnie inny jadłospis, ale to nie czas i miejsce, żeby o tym pisać.

W kwestiach czytelniczych też zmieniłem swoje nawyki. Był czas kiedy faszerowałem się właściwie jedynie literaturą fachową, ciągle te komputery i programowanie (i sport), a warto wyściubić nos na świat i poszerzać horyzonty. Można doedukować się z zakresu gotowania, samorozwoju, psychologii. Żyjąc w erze informacji, aż wstyd z tego nie korzystać, nie rozwijać się, nie próbować.

Zawsze denerwowałem się jak tato mówił mi, że musi być coś dla ciała i ducha, że trzeba zachowywać równowagę, umiar. Może dlatego, że mówił to naturalnym dla siebie nauczycielskim tonie, może dlatego, że wiedziałem, że ma rację, a ja trwam w błędzie. Te słowa cały czas chodzą mi po głowie i coraz bardziej je doceniam, mimo, że latami nic z tym nie robiłem, to cały czas mi towarzyszyły. Dziękuję tato.

Podsumowanie

Porządek w głowie chciałem zrobić przede wszystkim dla siebie, nie dla żony czy syna. Dla siebie. Jasne, że ostatecznie beneficjentami mojego lepszego samopoczucia będą również moi bliscy. Uważam jednak, że własne podstawowe potrzeby należy traktować jako nadrzędne. Nie można na dłuższą metę robić wszystkiego dla kogoś. Zdrowo postrzegany egoizm nie jest niczym złym, ba, jest wręcz niezbędny dla higieny psychicznej. Często jeśli robimy rzeczy obiektywnie dobre, pomagamy komuś, czy to finansowo, czy duchowo, robimy to dla siebie, żeby poczuć się lepiej, żeby poczuć się ważnym, dowartościowanym. I dobrze, róbmy tak.

Na pewno nie wyczerpałem tematu zmian w moim życiu i być może jeszcze kiedyś wrócę tematu. Nie mówię, że wszystko co robiłem robiłem źle, a teraz wszystko robię dobrze. Nie mówię, że czuję się ze sobą dobrze, że pozbyłem się kompleksów i wszystkich strachów, które mnie blokują. Wszystko, o czym napisałem, nie stało się ot tak, na pstryknięcie, wszystko trwa, to ultramaraton, a ja jestem drugim kilometrze. Na pewno jest lepiej niż było rok temu i najważniejsze jest to, żebym za rok mógł powiedzieć to samo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *