Robię sobie dobrze!

W naszej społeczności kryzysy, problemy, złe rzeczy mają wzięcie. W internecie, telewizji, wszędzie podkreśla się wszystko, co złe i cały czas o tym słucha, myśli i przeżywa. Nawet tutaj tego za dużo. A szczęście, radość, miłość, a nawet codzienność? Zawsze na dalszym planie. Postanowiłam napisać o pewnej zmianie w moim życiu. O rzeczach małych, ale mających ogromny wpływ na moje samopoczucie i zdrowie psychiczne. Może zmotywuję kogoś do pomyślenia o sobie jako szczęśliwym człowieku, a może zabiorę po prostu dwie minuty życia. O co chodzi? Wprowadziłam w życie bardzo prostą zasadę: „Trzeba sobie robić dobrze”. I zaczęłam się do niej stosować. Moje życie stało się lepsze. Nagle, po prostu. Wystarczy tylko posłuchać siebie i działać. Zapraszam!

Food Library

Kocham jeść. Jestem z tych kobiet, które w dobrym kotlecie widzą głębię, a poczęstowane ciastem czują wielką sympatię do częstującego. Od zawsze przywiązuję dużą wagę do posiłków, kiedyś nie można mi było przeszkadzać i chciałam jak najdłużej celebrować każde „pojedzenie”. Na studiach w przerwach od nauki albo do porannej kawki przeglądałam durszlak, wyobrażając sobie jak będę szaleć w swoim domu, w swojej kuchni, a nie akademikowej klitce. Te czasy nadeszły, a to, co dziś gotuję przeszło moje oczekiwania. 🙂 Dzisiaj nasza dieta zmieniła się bardzo, nie chodzi już o samo zmniejszenie ilości tłuszczu z powodu lchadu, ale postanowiliśmy jeść zdrowiej, być bardziej fit, nie obżerać się, itp. Żyjemy ostatnio z Fitatu i to daje nam kontrolę nad naszymi pragnieniami, a jednocześnie pozwala do wieczornego serialu zjeść chipsy i wypić piwo. Legalnie, bez wyrzutów sumienia, wszystko wliczone w bilans. W każdym razie mamy swoje zasady, których staramy się przestrzegać. #TataKrzyś robi to dobrze, ja się staram, bo czasem poniosą mnie hormony albo lodówka u rodziców, ale ogólnie wychodzi nam. Te wszystkie zasady sprawiają, że jednocześnie czuję się lepiej i gorzej, gorzej, bo czekolady mlecznej, białej albo studenckiej ( ło matko) nie zjem, bo nie chcę, a chciałabym (kobiety zrozumieją!). I tu dochodzę do mojej pierwszej odkrytej niedawno radości dnia codziennego. Gotuję, piekę, szukam inspiracji j próbuję dopasować przepisy na przeróżne fit desery, ciasta, ciasteczka. Testowałam już co najmniej kilkanaście fasolowych, bananowych, batatowych, marchewkowych i innych ciast i dwa do tej pory spełniają moje oczekiwania. I to jest jedna z czynności, która sprawia, że jestem szczęśliwa. Oszukuję pragnienie słodyczy i przekąsek, które nie do końca są zdrowe i nie oszukujmy się boczko-twórcze, a jednocześnie tworzę desery niskokaloryczne i przede wszystkim pyszne. O to chodzi w życiu każdej kobiety – żeby się nażreć i nie przytyć!

Sushiporn

Kto śledzi mojego Instagrama (tutaj), ten wie, że głównie można znaleźć tam ramen, makarony, sushi, Stasia i selfie. Robienie sushi to sztuka, a ja jestem przedszkolakiem amatorem, ale to cholernie satysfakcjonujące zajęcie. Od ugotowania dobrze ryżu, poprzez znalezienie dobrej jakości świeżego łososia do zwinięcia rolki, która się nie rozpadnie i będzie piękna. Sztuka. Dla każdego. Tak, absolutnie dla każdego, wystarczy skompletować sobie kilka rzeczy (najlepiej nie od razu) i można robić sushi od rana do wieczora!

#Tata: Jako lokalny minister finansów i zarazem umysł ścisły, w dwóch zadaniach napiszę, co to znaczy „dla każdego”. Z tym łososiem to też przesada, bo bardzo rzadko decydujemy się na wersję z rybą, przeważnie króluje opcja vege. Wtedy przygotowanie posiłku dla dwóch osób to koszt poniżej 20 zł, zamówienie pizzy to większy koszt (przynajmniej w naszej okolicy), a każdym każdym kolejnym podejściu, koszt jednostkowy takiej zabawy spada, bo część składników/narzędzi musimy kupić tylko raz na jakiś czas.

Dla mnie to jakieś wyzwanie, nie chodzi, żeby zjeść, tylko, żeby to było ładnie podane, kolorowe, trzymało się kupy, można to było zgrabnie złapać. W połączeniu z imbirem, wasabi i sosem sojowym ambrozja … i tu dochodzę do mojego foodgazmu, zwał jak zwał. Odkryłam, że sushi sprawia mi radość na każdym etapie tworzenia, a co dopiero jedzenia. Pałeczkami dalej nie umiem jeść sprawnie i mam to gdzieś, jak się wkurzam to jem rękami i dobrze mi z tym. Sęk w tym, że znalazłam coś, co sprawia mi radość i to robię. Proste i radzę Wam, znajdźcie sobie coś takiego w życiu, coś, co was ucieszy i uśmiechnie.

Fit mama

Każdy wie, że ruch to zdrowie. Trzeba się ruszać, trzeba być aktywnym fizycznie. Dzisiaj to swego rodzaju moda, ba, nawet przymus, bo jak ktoś nie uprawia sportu, nie chodzi na siłownię, to na pewno jest chory i nieszczęśliwy. Gówno prawda. Jak nie chcesz to nie musisz i nikt Cię do tego nie zmusi. U mnie aktywność fizyczna zaczęła się bez jakiegoś wow, bez ciężkiej drogi odchudzania czy metamorfozy… Odkąd urodził się Staś całkowicie zmieniłam swoje codzienne życie. W samej ciąży pierwszy raz w życiu chciałam żyć najzdrowiej na świecie, a cukrzyca ciążowa pomogła, ale po porodzie to już na nowo hajlajf. Czyżby? No właśnie nie. U mnie zmieniło się wszystko. Nie ma to związku kompletnie z lchadem, ma to związek ze zmianą czynności i ich intensywności w ciągu dnia z racji mienia dziecka. Zaczęłam się ruszać 300% więcej, bo spacery, bo rączki, bo kolka, bo rączki, bo kolka, bo stres itd. i dzięki temu zbędne kilogramy nie wróciły, a ja bez żadnego wysiłku (troszkę można dyskutować) poczułam się lepiej ze sobą. To było świetne. Poczuć się dobrze ze sobą, ze swoim ciałem i po 26 latach zacząć nosić dżinsy…Magia! Biegać lubiłam zawsze, tylko motywacji mi brakowało. Dzisiaj mogę na godzinę wyjść z domu i się odprężyć, zostawić dziecko i męża w domu i być sama ze sobą i posłuchać swoich myśli. Trzeba być trochę egoistą, trzeba sobie swoje potwory poukładać w głowie. To najlepsza terapia i najcudowniejsze sukcesy, pokonywanie samego siebie i tutaj tego typu wszystkie motywujące słowa. Podsumowując: spocę się jak świnia i nic poza piciem i prysznicem nie jest mi do szczęścia potrzebne. Coś pięknego!

https://www.instagram.com/p/BzzoKO1i04_/


Piłka nożna spać nie można

Na koniec opowiem Wam o czasach przed ciążą, lchadem, o dzikiej młodości! W gimnazjum zakochiwałam się przez telewizor. I nie martw się Martyna, nikomu nie powiem, że Ty też. :* Potem moje zamiłowanie do piłki zostało uśpione. Aż poznałam JEGO. Za młodu obiecująca gwiazda futbolu, jego kariera przedwcześnie zakończona przez stan zdrowia.

#Tata: Tak, tej wersji się trzymajmy!

Wiedział wszystko, oglądał wszystko (tak mi się wtedy wydawało) i na randkę zabrał mnie na mecz. Jak ja jojczyłam, że to boisko w telewizji wydaje się większe. No rozczarowanie na poziomie wiśniowej milki, której smak jest tak beznadziejny, że przykro mi nawet jak to piszę, a nie jadłam jej od 10 lat. W każdym razie zabrał mnie na mecz, zaczął tłumaczyć, opisywać zawodników… a ja nawet numerków z daleka za bardzo nie widziałam. Ale to stało się wtedy. Był jeden śmieszek na boisku, który się ciągle przewracał. Co piłka do niego, to on bam. Jeszcze szybko biegał skubaniec. To mnie zainteresowało i czekałam aż piłkę dostanie. Wkręciłam się, zaczęłam podążać wzrokiem. Ale jak była jakaś akcja i wszyscy kibice wstawali to jeszcze mi było głupio. Na boisku zainteresował mnie jeszcze jeden piłkarz…oj ten to z daleka wyglądał jak Pan. Taki piłkarz z krwi i kości, poważny gość ze świecącymi zakolami, widać, że już swoje pograł. Pan Arek <3. Nie zastanawiajcie się, czy pociągają mnie dojrzali faceci, bo to nie w tę stronę. Są ludzie, których jak zobaczycie to ich zapamiętacie, polubicie. Do rzeczy. Jakbyście mi wtedy powiedzieli, że #TataKrzyś zostanie moim mężem, Arek Głowacki po meczu w Krakowie osobiście przyjdzie dać mi koszulkę z autografem swoim i całej drużyny, a ja będę czekała na wybrany mecz Ekstraklasy jak na kolejny odcinek Zbuntowanego Anioła to bym odpowiedziała: Chyba Ty. Ale na szczęście to ja i nie oddam tych chwil nikomu!

#Tata: W tym miejscu należy się Wam małe sprostowanie. Jeszcze ktoś pomyśli, że Mania faktycznie stała się fanką piłki i codziennie dopytuje się kiedy mecz albo podrzuca kolejne newsy nt. kontuzji czy planowanej taktyki. Numerków zawodników nie zna do dziś, dla Manii mecz kończy się jakieś 3-4 minuty przed jego rozpoczęciem, bo właśnie wtedy dzieci wyprowadzają piłkarzy na murawę, jeszcze rzut oka kto jak dzisiaj wygląda i można wrócić do innych zajęć. Nie jest też tak, że wiem i oglądam wszystko, owszem lubię czasem z ciekawości przeanalizować tabelę ligi litewskiej, zobaczyć kto teraz jest na topie w Gruzji, albo zobaczyć jakie drużyny grają w Bangladeszu, ale chyba każdy tak robi, co nie?

Po co ja to wypisuję, zapytacie, o ile tu dotarliście. Po pierwsze dla siebie, żeby poukładać sobie w głowie niektóre wartości i móc cieszyć się nimi jeszcze bardziej. Ale jest coś jeszcze. Przede wszystkim my kobiety (ale mężczyźni też, nie dyskryminuję Was, tylko piszę za siebie) mamy czasem za dużo na głowie. Za dużo myśli, za dużo stresu, za dużo problemów. Przez to robimy się nerwowe, smutne, nie możemy się ze sobą dogadać. Przez to nie możemy dogadać się z mężem, z bliskimi, zaczynamy się kłócić, potem dołować. Zapętlamy się w dołowaniu, w złych rzeczach. Myślimy o tym, co się wydarzyło, co zrobiliśmy źle, co nam się nie udało, co mogłyśmy zrobić lepiej. I tu mogę wiele jeszcze zła napisać, ale się zatrzymam. Zaczyna do mnie docierać powoli, opornie, ale widać światełko w tunelu, że w życiu chodzi o to, żeby być szczęśliwym! Niesamowite, prawda? A żeby być szczęśliwym trzeba robić rzeczy, które nas uszczęśliwiają. Trzeba grubą krechą oddzielić zło z przeszłości, wszystko co wraca gdy jest nam smutno i dolewa oliwy do ognia, zamknąć raz na zawsze i patrzeć do przodu, chcieć robić dobre rzeczy. I robić! Często sobie wmawiamy, że nie mamy jak, że nie mamy czasu, pieniędzy albo siły, ale szczęściu trzeba pomóc, trzeba się zmęczyć albo 3 razy gotować ryż, ale na końcu czeka nas czysta radość. Możecie myśleć, że to pieprzenie i ok, ale na mnie zadziałało. Usiadłam, przemyślałam sobie co lubię w życiu robić, zaczęłam to robić i teraz to Wam opisuję. Dodam tylko, że jestem ciężkim przypadkiem, pesymistką i marudą z małą wiarą w siebie, a lchad daje mi dodatkową demotywację. Ale postanowiłam być szczęśliwa i jestem. Chciałabym, żeby wszyscy byli. Róbcie sobie dobrze!

2 odpowiedzi do “Robię sobie dobrze!”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *