Ja sam!

Mam wrażenie, że ostatnio mimo naszej wzmożonej aktywności blogowej przeważają tu treści negatywne i takie też lepiej się czytają. Parę takich cięższych i trudniejszych tematów czeka w kolejce więc tym bardziej potrzebne są zastrzyki optymizmu. Co więcej, to miejsce jest idealne do uchwycenia ulotnych chwil radości, o których po kilku dniach zapominamy. Chciałbym dokumentować tu nasze małe zwycięstwa, małe radości. Takie chwile jak ta, o której chcę dzisiaj napisać zasługuje na swoje miejsce w sieci.

Mamy mnóstwo zdjęć i filmików, wystarczy chwila, mamy pod ręką telefon i cyk, gotowe, głupia mina czy słodki sen uchwycony. Zdjęcia to czasem za mało, one nie oddają tak dobrze emocji. Generalnie jestem przeciwnikiem zdjęć, a przynajmniej na taką skalę jaka ma miejsce w dzisiejszych czasach. Szczególnie przechlapane mają dzieci, bo rodzic ciągle czyha na jego ruch, na dobre ujęcie, a co gorsza, przeżywa, że czegoś nie udało się uchwycić. Potem te parę klatek buduje nasze wspomnienia. Osobiście wolę to co zostaje w głowie, nawet jeśli odarte ze szczegółów, zniekształcone, po latach na wpół wymieszane z naszą wyobraźnią. Ok, za chwilę mogę zostać nazwany hipokrytą, bo gdzieś pod spodem, za parę zdań będzie filmik, ale tylko po żeby pokazać Wam zdarzenie. Niecodzienne. Tzn. dla nas jest ono niecodzienne, dla niektórych to just another day at the office.

Wczorajszy dzień był męczący, a i pogoda jakaś taka niezachęcająca. Musiałem zostać w pracy godzinę dłużej, po pracy, do zmęczenia psychicznego, poszedłem zmęczyć się fizycznie, na boisko. Ta pogoda chyba dała się we znaki również Stasiowi, który jak rzadko zaliczył popołudniową drzemkę. Ładna mi drzemka, gość przespał bite dwie godziny, ale co się dziwić, skoro wstał o 5:30. Po moim powrocie do domu, Mania czekała już na wyjście na bieganie. Mieliśmy zostać we dwóch: zmęczony ja i wypoczęta mała bestia. A w perspektywie kolacja. I to właśnie ona jest bohaterem dzisiejszego wpisu. Ok, bohaterem niezmiennie jest Staś, a kolacja to czas akcji. Lekko przerażała mnie ta wizja, tym bardziej, że przez ostatnie dni udawało mi się wymigać od wieczornego karmienia. 

Kaszkę przygotowaliśmy wspólnie, Staś koniecznie chciał wsypać kaszę, dodać owocki, wymieszać. Nie zapomniał, że trzeba dodać olej mct. Jedynym słowem: jest kaszkowym ekspertem. No, ale to nie żadna nowość, ani zwiastun czegoś dobrego.

A potem stało się to:

To nie jest częsty widok, nie wiem czy wcześniej widziałem tak szeroko otwartą buzię, ni może jak krzyczał, na pewno nie przy jedzeniu . Staś stwierdził, że zje sam, i to całą kaszkę. Oczywiście nie zjadł, sam zjadł połowę, może ciut więcej, ale nie w tym rzecz. To są te krótkie stany euforyczne, kiedy ulatuje gdzieś całe zmęczenie, które ładują baterie, powodują, że człowiek unosi się kilkanaście centymetrów ponad ziemią. Nie mówiąc o tym, że zyskałam dodatkowe pół godziny, bo robota robiła się sam. Kto by nie chciał dodatkowych 30 minut?

Chciałbym wierzyć, że to dopiero początek, że teraz będzie tak może nie codziennie, ale regularnie. Nawet jeśli to jednorazowy wyskok to i tak zrobił mi dzień i będę to wspomnienie w sobie pielęgnował, co czynię między innymi tym wpisem.

Jedna odpowiedź do “Ja sam!”

  1. A jak mi zrobiliście dzień! Kompletnie nie miałam pojęcia, że kolacyjka tak wyglądała. Właśnie tak trzeba zapamiętywać momenty. <3 O wpisie dowiedziałam się z internetu, taki ananas z #TatyKrzysia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *