Kryzys

Zakładaliśmy tego bloga pełni entuzjazmu, jaraliśmy się każdym krokiem w jego przygotowaniach, mieliśmy mnóstwo pomysłów na różnorodne treści, w codziennych rozmowach wychodziły kolejne tematy, które chcieliśmy poruszać, wszystko to trzeba było sobie gdzieś zapisać na boku, żeby nie uciekło. Jedyne co nas ograniczało to czas, tyle do przekazania, tylko kiedy to zrobić. Tak jak już gdzieś pisaliśmy, cele były różnorodne: począwszy od tych górnolotnych, czyli szerzenia wiedzy, wsparcia dla innych w podobnej sytuacji, a skończywszy na tych bardziej prymitywnych jak chęć sprawdzenia się, udowodnienia sobie czegoś, zrobienie czegoś swojego.

Jednak ten początkowy żar bardzo szybko przygasł. Nie chodziło o odbiór bloga czy brak weny, czas też by się znalazł, ale dopadł nas kryzys, tak myślę, że mogę mówić w imieniu nas obojga, ale od tego momentu będę już pisał wyłącznie o moich odczuciach.

Dla mnie jako rodzica najgorsza jest niemoc, konieczność trwania w czymś czego nie mogę poprawić. W moich pierwszych ojcowskich krokach cały czas było pod górę, ciągle coś nie tak. Przynajmniej tak to odbierałem. Dodatkowo słysząc głosy z zewnątrz, że mamy ciężko, automatycznie w głowie dokonywałem uproszczenia i to trudne do zdefiniowana „ciężko” zamieniałem sobie na znajome „źle”. Żeby było jeszcze prościej objąć to umysłem, całe życie sprowadziłem do wspólnego mianownika – wszystko co wokół mnie się dzieje, dzieje się tylko po to, żeby było mi źle. Życie jest złe.

Od początku choroby Stasia żyłem przekonaniem, że jednak z czasem będzie coraz lepiej. Albo inaczej, mówiono mi „zobaczysz będzie lepiej, wszystko się jakoś ułoży”. Chyba wziąłem to wszystko za bardzo do siebie, myślałem, że samo się ułoży, że przyjdzie taki dzień, w którym gdzieś przełączy się jakiś magiczny przełącznik i od teraz będzie dobrze. Ale co to znaczy dobrze?

Najgorsze co można zrobić to zacząć porównywać swoje życie z życiem innych. Pół biedy jeśli starasz się to zrobić rzetelnie, szukając inspiracji, z pełną świadomością, że oprócz tych wspaniałych chwil, którymi ludzie chcą się dzielić, mają też swoje troski i problemy. Ale kiedy wpadasz w „dziurę” najczęściej czyjeś sukcesy porównujesz ze swoimi porażkami, czyjeś radości ze swoimi smutkami, a jeszcze gorzej jeśli zaczynasz mieszać w to wszystko dzieci, i to jeszcze porównując dzieci zdrowe z dzieckiem chorym. Tworzysz w głowie oczekiwania, oczekiwania, których nie jesteś w stanie spełnić. Przez to masz wrażenie wiecznej porażki.

#MamaMania Muszę tutaj podkreślić, dodać wykrzyknik. W moim macierzyństwie, ale też miliona innych mam najgorsze jest porównywanie dzieci. „A moje dziecko od początku bez smoczka, a moje jak miało dwa lata to już nie miało pieluchy, a moje chodziło jak miało 8 miesięcy, itd..” Bardzo łatwo wpaść w tę pułapkę, szczególnie będąc aktywnym w sieci, mając dziecko idące całkowicie innym torem rozwoju niż zdrowe dziecko i jeszcze będąc kobietą (mieszanką hormonów, cellulitu i odwiecznych wyborów: Chodakowska czy Lewandowska?). I nie mówię o gównoforach, na których matki proponują wzajemne ospa-party, bo tam to mam nadzieję żaden Czytelnik naszego bloga nie wchodzi. Chodzi o taki mały pstryczek z tyłu głowy, który się włącza w pewnym momencie. Kiedy? Gdy rozmawiasz o codzienności, o obiedzie, o weekendzie, o pogodzie z inną mamą. Wymieniasz poglądy i automatycznie słyszysz o umiejętnościach jej dziecka, o postępach. Jeszcze obydwie sobie przyznacie rację, że nie ma co porównywać, że każde rozwija się we własnym tempie, ale ale to dzieje się wtedy. W tym właśnie momencie włączasz (oby nie) zgubne myślenie w głowie. Zaczynasz się zastanawiać, czy nie jesteś gorszy, czy nie powinieneś więcej oczekiwać. Jeżeli następnym razem poczujesz taką chęć pierdolnij się w łeb, inaczej tego nie da się nazwać. Ja dalej często wpadam w tę pułapkę, ale walczę i udaje mi się w to nie brnąć. Jak sama nie umiem sobie przetłumaczyć to potrzebuję rozmowy z #tatąKrzysiem (jak to się odmienia?), czasem z przyjaciółkami, ostatecznie z psychologiem. Każdy głośno powie, że nie wolno porównywać siebie, dzieci do innych, ale każdy czasem to robi. Ze złych pobudek. To nic nie wnosi do życia, tylko i wyłącznie stawia Ciebie i co gorsza Twoje dziecko w gorszej pozycji. Albo lepszej od innych. Skoro urodziłaś w godzinę naturalnie to nie jesteś lepsza od mamy, która po 12 godzinach cierpienia, popękania i całej tej masakry porodowej obiecała sobie nigdy więcej seksu, dzieci i położnych. Chcesz się porównywać? Porównaj siebie (swoje dziecko) dzisiaj do siebie (swojego dziecka) wczoraj. Widzisz progres? Widzisz rozwój emocjonalny, fizyczny, widzisz ile się nauczyliście? To jest jedyne porównywanie, które nie wywołuje zła. Ale to Ty decydujesz, czy będziesz porównywać siebie, dziecko do innych i się zadręczać z tego powodu. No.

Przez długie miesiące czułem, że przegrywam, cały czas, na każdym polu. Mało tego, myślę, że nie tylko ja w tym domu tak się czułem. Staliśmy się parą przegrywów. Mogę śmiało powiedzieć, że był moment, w którym przestałem żyć, zacząłem trwać. Wstawałem z myślą żeby przetrwać kolejny dzień, kalorie się zgadzają? Ok, zgadzają się, spoko, dzień zaliczony.

#MamaMania Przetrwać to jest dobre słowo. Mam też swoje. Miałam czas, że chciałam „przeczekać” od Twojego wyjścia do powrotu z pracy. Potem minimalnie lepiej się razem przeczekiwało do wieczora i jeżeli udało się bez wkurzenia na cokolwiek to dzień był ok.


W kwestiach blogowych nie czułem się na siłach żeby cokolwiek napisać. W szkicach mamy kilka wpisów z ostatnią datą modyfikacji w połowie kwietnia. W tym czasie Remigiusz Mróz pewnie wypluł z siebie ze dwie 300 stronicowe powieści. Nie czułem się upoważniony do zabrania głosu nawet w kwestii choroby mojego syna, mojej codzienności, czego bym nie napisał nie czułbym się autentyczny. Jedyne co mogłem napisać to NIE RADZĘ SOBIE, a to bardziej nadawałoby się na Twittera, a nie bloga. Od rana do nocy tylko frustracja, byle nie musieć z nikim rozmawiać, byle nikt ode mnie nic nie chciał. W pracy założyć słuchawki i odciąć się od wszystkiego i wszystkich. W tygodniu czekałem na weekend, a gdy tylko zaczynał się weekend miałem go dość i czekałem na powrót do pracy, do mojego świata w słuchawkach. Pomyślałem sobie, że jestem w punkcie, z którego są tylko dwa wyjścia, albo ostatecznie się poddać i być wiecznie nieszczęśliwym, albo przepracować to wszystko w głowie, bo mogę się nie doczekać, aż ktoś naciśnie ten magiczny pstryczek.

#MamaMania Zabawne, bo czytając i komentując wpis napisałam o innym pstryczku wyżej, ale to inny pstryczek. Ten jest dużo głębiej, ma dużo większą moc. Nie pomylcie się.

Było niefajnie. A wszystko co niefajne dziecko wyczuwa, a to z kolei przekładało się na jego niechęć do współpracy, co dodatkowo nakręcało tą negatywną atmosferę. Błędne koło.

#MamaMania Tak, to jest bardzo ważne! Dziecko wszystko wyczuwa, uwierzcie, uczcie się na czyichś doświadczeniach. Szczególnie jeżeli idzie o mamę. Jak mama się czuje dobrze, to dziecko z automatu czuje się dobrze. Jak mamie jest źle, to od razu jest źle w domu, jest niechęć. Każde negatywne uczucie przechodzi na dziecko. Nie pitolę, bo sama się ostatnio wkurzałam. Bardzo żałuję, bo przez tydzień wkurzałam się na Stasia przy każdym posiłku, mówiłam podniesionym tonem i po 60 minutach jedzenia poddawałam się i wściekałam od nowa, bo ten posiłek był nieudany. Aż z dnia na dzień, tak po prostu wyczyściłam kartę. Wstałam z uśmiechem, usiadłam z uśmiechem, wymyśliłam karmienie zwierzątkami, zmieniłam miejsce jedzenia, zrobiłam prawie nic ale tak wiele, że Staś zjadł z radością. Wszystko zależy od nastawienia.

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Przecież równie dobrze mógłbym przemilczeć temat, uznać, że skoro teraz jest lepiej mógłbym dalej pisać o tym jak sobie radzimy. Ale nie w tym rzecz, to byłby zamazany obraz, oszukałbym Was, a przede wszystkim siebie. Ten wpis to trochę element autoterapii i przestroga na przyszłość. Poza tym obiecaliśmy sobie, że szczerze albo wcale. Ostatnio nie było mnie stać na szczerość i dlatego pozostawałem w opcji „wcale”.

Od 3 lat żyję w nieustającym stresie. Szczególnie ciężki jest czas od pierwszej dekompensacji. Wtedy poznaliśmy siłę choroby, potencjalne skutki przestały być potencjalne, druga dekompensacja pokazała, że dla dziecka nawet bycie dzieckiem może być niebezpieczne i nie może ot tak beztrosko się bawić. Do tego dochodzi problem z jedzeniem. Każda dłuższa chwila jego zabawy z jednej strony jest radością, a z drugiej strachem czy znowu nie przegnie i trzeba będzie jechać do szpitala. A co jeśli w ostatniej chwili na placu zabaw rozbije głowę i trzeba będzie szyć? Przecież właśnie mieliśmy iść jeść, właściwie to i teraz nie wiem, co robić w takiej sytuacji czy jechać szyć czy prowizorycznie zatamować krwawienie, wmusić jedzenie i dopiero jechać do szpitala. I nie są to rozmyślania paranoika, to jest codzienność, o której nie wolno zapomnieć, którą trzeba mieć na uwadze.

W każdej tego typu sytuacji (LCHADD nie jest jakiś wyjątkowy) bardzo łatwo „zepsuć” sobie głowę. Jeśli żyjemy w ciągłym stresie, naprawdę ciągłym i taki stan trwa latami, bardzo łatwo utracić kontrolę, bardzo łatwo zostać przytłoczonym i się poddać. I ja się w pewnym momencie poddałem, a co gorsze bałem się do tego przyznać, bo ktoś w tym domu musi być silny. Tak to sobie tłumaczyłem. Pełno jest historii „tatusiów”, którzy nie udźwignęli tematu i napotkawszy przeciwności losu, pod byle jakim pretekstem dali nogę. Łatwo jest być silnym na zewnątrz, łatwo jest ignorować problem. Trudniej jest powiedzieć: mam problem, nie radzę sobie, pomożesz?

Nie będę grał szefa, że teraz nagle przeszedłem duchową przemianę i odkryłem sens życia. Nie, ale czuję lepiej, lżej. Czy wydarzyło się coś szczególne, co wpłynęło na moją postawę? Absolutnie nie. Odpowiedziałem sobie na jedno pytanie: kto jest odpowiedzialny za moje złe samopoczucie, ale tak szczerze. Wyszło na to, że nikt inny tylko ja, choć usilnie szukałem jakiegoś zewnętrznego winowajcy.

Powoli przestaję być zakładnikiem swoich oczekiwań. Wszytko to kwestia podejścia. Są rzeczy, na które nie mam wpływu i ich nie zmienię, jak choroba Stasia. Momentami może to ograniczać ambicje nas, dorosłych, ale otwiera nowe szanse i tak należy na to patrzeć. Zabrzmi to może trochę jak zadanie wyjęte z taniego kursu coachingu, ale każdą przeszkodę, każdą wadę możemy starać się okiełznać i wykorzystać do naszych celów.

Do celu w swoim tempie idę człap, człap człap 
Powoli, konsekwentnie, tak buduję swój świat 
I mi się nie śpieszy, bo mnie cieszy, co mam 
Nigdy ponad stan

Kękę – Nigdy ponad stan

5 odpowiedzi do “Kryzys”

  1. Każdy żyje w swojej rzeczywistości i ciężko wczuć się w problemy innych dlatego ludzie mimo, że Cie słuchają, to nie rozumieją, mimo, że chcą zrozumieć to i tak nie zrozumieją, bo nie żyją w Twojej rzeczywistości a jedynie mogą próbować sobie ją wyobrazić. Ale dalej może być to co najwyżej pewien wycinek tej rzeczywistości. Sama jestem przeciwna porównywaniu czegokolwiek, bo nie da się porównać. Da się powiedzieć: „inni mają gorzej”, „inni mają lepiej”, ale od kogo lepiej albo gorzej? Nie wiemy, bo nie porównamy swojej rzeczywistości z rzeczywistością innych. Zresztą co to za pocieszenie, że inni mają gorzej…
    Wiecie, najważniejsze to się zdystansować. Mieć tego paranoika z tyłu głowy zawsze, no niestety, ta świadomość, że coś się może stać musi towarzyszyć zawsze, ale zostawić go na tyle blisko, żeby był i w razie czego wiedział co robić, ale na tyle daleko, że gdy jest dobrze to żeby się nie wcinał 🙂

    Pozdrowionka dla całej Waszej rodziny.
    Buziaki!

    1. Hej, wiesz jak to jest z tym porównywaniem, niby wiesz, że to złe, a jednak to robisz. Z tym co niematerialne jest ten problem, że nie masz jak tego zmierzyć, nie ma bezwzględnej skali, nie sprawdzisz w tabelce: o ma 6.5/10 szczęścia, w sumie to spoko.Tak jak mówisz: lepiej czy gorzej, ale od kogo i co to w ogóle znaczy to „lepiej” i „gorzej”. Staś i ta cała paranoja czy realna obawa, jak zwał tak zwał, to jeden aspekt. Druga sprawa to to, że mimo, że jesteśmy rodzicami, dalej jesteśmy tymi samymi ludźmi co kilka lat temu, dalej młodzi, którzy mają swoje plany i ambicje, potrzebę osobistych osiągnięć. Wraz z pojawieniem się dzieci nie jest tak, że to teraz do nich należy świat, a Ty już usuwasz się w cień. Spójrz na piramidę potrzeb, jeśli 24h godziny na dobę chodzisz po pierwszych dwóćh szczeblach: potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa, a i te nie są zaspokojone, to po prostu nie czujesz się fajnie, a jak jeszcze się tym dobijasz i mówisz sobie, że taki stan będzie się utrzymywał i nie ma szans na poprawę (nawet jeśli to nieprawda) to robisz sobie wielką krzywdę.

      Pozdrawiam! K

  2. Bardzo dobry, a przede wszystkim bardzo mądry i dojrzały tekst! Zdrowie psychiczne jest niezwykle cenne, a tak często zapominamy się o nie zatroszczyć. Bądźmy dla samych siebie dobrzy, rozmawiajmy ze sobą, próbujmy siebie zrozumiec, wtedy będziemy ze sobą szczęśliwi i będzie nam i innym łatwiej żyć na świecie. Bardzo doceniam ten post, myślę że bardzo przyda się… absolutnie każdemu! 🙂 Trzymajcie się! I bądźcie dla samych siebie dobrzy! 😉

  3. Po przeczytaniu tego, jakże dojrzałego, pięknego ( naprawdę! ) tekstu znalazłam chyba nowe motto i myśl, którą każdy powinien znać i mieć gdzieś z tylu głowy : ” przestać być zakładnikiem swoich oczekiwań ” . Najważniejsze to się umieć radować tym co jest.

  4. Kochani Rodzice Stasia!!!
    Mając dziecko przewlekle chore spotkałam mnóstwo młodych ludzi takich jak Wy, którzy uczą/uczyli się związku, partnerstwa i rodzicielstwa ze swoim chorym dzieciątkiem.
    Całe nieszczęście polega na tym, że to jest Wasze pierwsze rodzicielstwo.
    Trzymam za Was kciuki i wiernie Wam kibicuję oraz podziwiam odwagę w nazywaniu uczuć i odczuć oraz „przelewaniu” ich w tekst.
    A „kryzys” to nic złego. Świadczy o CZŁOWIECZEŃSTWIE i jest dowodem świadczącym o Waszej wrażliwości.

    Podziwiam Waszą siłę i dojrzałość !!!

    Z biegiem czasu zobaczycie, że poprzez chorobę Waszego synka poznajecie inny wymiar życia, inny poziom spostrzegania świata i ludzi.

    Pozdrawiam serdecznie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *