Nigdy nie byłam na zorganizowanych wakacjach. Chodzi mi o zwykły urlop nad Bałtykiem, ale też all inclusive w ciepłych krajach, poziom nie ma znaczenia. Liczy się, że zostawiasz pracę, mieszkanie, psa (oby nie w lesie przywiązanego do drzewa!) jedziesz i masz wszystko gdzieś, liczy się tylko odmóżdżenie przez te dwa tygodnie. Byłam za to na zorganizowanej pracy za granicą. To było kilka lat temu, na początku studiów, jeszcze nie wiedziałam do końca jak wygląda dorosłe życie. Osoby, które tam były ze mną, starsze, zostawiały dzieci w Polsce pod opieką drugiego z rodziców albo dziadków. Tłumaczyły mi, że to jest odskocznia od rzeczywistości. Że to trochę jakby przyjechali na wakacje, co prawda do ciężkiej, fizycznej pracy, ale odmóżdżenie gwarantowane. 🙂 Dlaczego o tym piszę właśnie teraz, gdy jesteśmy ze Stasiem w szpitalu? Bo to jest koszmarna odskocznia od codzienności. Ale w tym koszmarze są też dobre rzeczy, dobre uczynki, uśmiechy, życzliwość i miłość. I chciałabym się tym podzielić, nie tylko jak to wygląda, ale też jak się tutaj czuję.
Mamy pokój dla siebie, zajęłam już dwie szafki i parapet, przecież muszę mieć miliard pierdół ze sobą. Staś ma swoje łóżeczko a ja mam normalne, szpitalne łóżko, nie jakieś polowe czy fotel. Z tym niestety jest różnie w szpitalach, na szczęście tutaj są takie luksusy. Salę mamy na przeciwko dyżurki, to jest sala specjalna, z okienkiem w drzwiach dzięki czemu stale jesteśmy pod okiem personelu… ale też każdego, kto idzie korytarzem. Staś ma podłączoną kroplówkę cały czas, czyt. wlew ciągły (nauczył się mówić, że to jest właśnie kroplówka a to wenflon <3 ), a w razie jakiegoś problemu z pompą albo z wkłuciem od razu alarmujemy i mamy krótką drogę do przejścia, zresztą alarm słychać za drzwiami. Takie rozwiązanie jest bardzo wygodne dla wszystkich. Prywatności w pokoju nie mam, każdy, kto przechodzi mimochodem zagląda w naszą stronę. Jak Staś był mały (pierwsza wizyta w tym szpitalu była jak miał miesiąc i ważył 3kg), ludzie się zatrzymywali i pokazywali palcami: „Ooo, jakie małe dziecko!”
Do dzisiaj wspominam to z uśmiechem. Trzeba się po prostu przyzwyczaić.
Nie mamy łazienki na sali, Staś i tak jest cały czas w łóżeczku, a ja chodzę do kilku wspólnych łazienko – toalet dla całego oddziału. Nie jestem z tych marudzących księżniczek, mieszkałam w akademiku, mieszkałam z Ufiakiem (nie mogłam się powstrzymać 🙂 ), więc warunki są w porządku. Kuchnia dla pacjentów ma lodówkę, mikrofalówkę i czajnik i gdyby nie to, że Staś nie wypuszcza mnie z sali nawet na siku, to bym tam częściej chodziła i piła kawę i kawopodobne napoje. To jest mój jedyny problem tutaj, nie mogę zostawić go nawet na minutę z pielęgniarkami, z nikim poza tatusiem, który nie może być z nami 24 godziny na dobę. To chyba tyle z kwestii technicznych.
Jesteśmy w innym świecie. Nie odkurzam, nie sprawdzam co wieczór czy drzwi zamknięte i czy jest pieczywo na rano, nie prowadzę domu, nie planuję zakupów ani spaceru. Wczasy, nie? Pilnuję za to, żeby stasiowe jedzenie było w dostępie, żebym miała mleko do kawy i cokolwiek do zjedzenia. Można sobie wykupić obiady, albo całe wyżywienie, ale tym razem nie skorzystałam, jemy razem to co upoluje i przywiezie Krzyś. Także cały ciężar jedzeniowo – zakupowy spoczywa na nim, co gorsza musi przywozić mi rzeczy z domu, które sobie wymyślę. Legginsów do tej pory nie znalazł. Chodzę w dresie, bez makijażu, bez tej codziennej otoczki, którą pewnie większość z pań czytających traktuje jako rutynę (ja zresztą też traktowałam i do tego wrócę!). Tutaj to bez znaczenia. Nie ma znaczenia kredyt na mieszkanie, nieogolone nogi, imprezy rodzinne, widoczny z kosmosu pryszcz na nosie (true story), plany na majówkę, egzaminy, strajk nauczycieli, i wiele innych.
Ważne jest tylko i wyłącznie zdrowie. Zdrowie najważniejszego dla mnie człowieka, a mi się wydaje, że nie mogę mu pomóc, co gorsza jest tu w pewnym sensie przeze mnie. Bardzo boli, że nie mogę się położyć się zamiast Stasia, nie mogę przyjąć tych kroplówek, wkłuć, dotknięć całkowicie obcych ludzi. Co najmniej 15 razy dziennie płacze, bo Pani weszła do sali, bo przypomniało mu się, że Pan Doktor przyjdzie i będzie badał, bo zadzwonił domofon i to ktoś do niego i on nie chce, bo chce do domku i nie chce być w szpitalu. Serce pęka, chociaż twardo go tulę i trzymam za rączkę, mówię, że nikt nie chce mu zrobić krzywdy. Teraz to już obchodzą się z nim jak z jajkiem, nawet jak nie trzeba to personel nie wchodzi do sali. Mimo wszystkich starań ludzi wokół jest to sytuacja, której nikomu na świecie nie życzę, bo nie ma nic gorszego od bezsilności rodziców i od patrzenia na ból własnego dziecka.
Dzisiaj już mogę powiedzieć, że wychodzimy na prostą, z każdą godziną jest coraz lepiej. Jeżeli Dzielny Pacjent będzie miał apetyt i nic się po drodze nie wydarzy, to do majówki wrócimy do domu.
Gdy Staś zaczął z powrotem machać nóżkami czułam jakbym wygrała wszystko, o czym można pomarzyć. W tym momencie nie chciałam już mieszkania na własność, nowego auta, rozwoju zawodowego. Mówi się, że z miłości można zrobić wszystko i cokolwiek by to nie było, dla zdrowia tego łobuza zrobiłabym. Nie myślę o tym na co dzień, nikt z was tym bardziej też nie, ale chwilę się zastanówcie jak bardzo ważne jest zdrowie, jak bardzo ważna jest miłość do bliskich i jak mało okazujecie sobie uczuć każdego dnia.
Zaczęłam wpis od porównania do wakacji. Mamy co jeść, mamy co pić, wokół nas skaczą ludzie i opiekują się 24h, w kranie gorąca woda, z oknem łąka, las i lądowisko dla helikopterów, pogoda całkiem ładna, w razie potrzeby ja mogę pospacerować na dworze. Ale wiecie co? Nie mogę się doczekać kiedy wrócimy do naszej codziennej, szarej rzeczywistości i problemów, które nie istnieją. To biuro podróży jest beznadziejne!
Piękny wpis !
Mieszkanie z Ufiakiem rozbawiło mnie przepotężnie!