Rodzicielstwo jest „reklamowane” jako coś super, najwspanialsza rzecz na świecie. Roześmiane maluchy i ich mamy w świetnej atmosferze zmieniają suchą pieluchę na jeszcze bardziej suchą, a kupa nie istnieje. Ogólnie sielanka. Może to i dobrze, nie ma co ludzi zniechęcać. Swoją drogą gdzie w tych reklamach są ojcowie? Strasznie marginalizują rolę ojców.
Nie znam statystyk (klasyczne nie wiem, ale się wypowiem), ale mam wrażenie, że większość rodziców nie jest przygotowana na pierwsze dziecko niezależnie od wieku, wykształcenia, poziomu wrażliwości, etc. Natura postanowiła sobie z nas zakpić i jako raczkujący rodzice w pakiecie startowym dostajesz nieprzespane noce, pieluchy (nie wyobrażam sobie ery przedpampersowej, prania i gotowania tego wszystkiego), kolki, gorączki i pozostałe plagi egipskie. Na pierwszy uśmiech dziecka musisz sobie solidnie zapracować.
Nie zaplanujesz sobie idealnego dziecka, tzn. możesz sobie planować, proszę bardzo, ale będziesz musiał dokonać szybkiej rewizji. Ja też miałem swój „pomysł” na dziecko i już po dwóch tygodniach wiedziałem, że nie wypali. Po komplikacjach przed i tuż po narodzinach, o których Mania pisała w poprzednim wpisie, nagle TO, jakaś choroba, o której z Internetu można dowiedzieć się tyle, że jest bardzo rzadkim metabolicznym schorzeniem i najczęściej występuje na Kaszubach.
Długo żyłem w przeświadczeniu, że te wszystkie choroby są gdzieś w innym świecie, w telewizji. Generalnie statystyki są po naszej stronie, schorzenia rzadkie, jak sama nazwa wskazuje występują rzadko. Staś po prostu miał pecha, ale z drugiej strony przecież mogło być zdecydowanie gorzej. Widząc dzieci dotknięte naprawdę ciężkimi chorobami, skazującymi ich ciągłe cierpienie, naprawdę czuję wdzięczność, że mój syn ma dwie nogi, dwie ręce, wszystkie narządy na swoim miejscu i ogólnie rozwija się prawidłowo. To WIELKI kapitał początkowy, a tak często niedoceniany. Pewnie gdy Staś już będzie Staszkiem będzie się wkurzał, że ma nadopiekuńczych starych, że nie może zjeść pizzy, pewnie będzie słuchał podśmiechujek kolegów, ale uważam, że to niezbyt wygórowana cena za normalne życie.
Gdy patrzę z perspektywy czasu na nasze zachowanie przez pierwszy rok, widzę, że w podręcznikowy sposób przeszliśmy pięć etapów, przez które przechodzi chory lub jego bliscy, opisanych przez Elisabeth Kübler-Ross:
- zaprzeczenie
- gniew
- negocjacja
- depresja
- akceptacja
Umówmy się, im szybciej zaakceptujemy sytuację, tym lepiej dla nas i naszego zdrowia psychicznego. Można wyliczać prawdopodobieństwo, rozkminiać co by było gdyby Staś był zdrowy, tylko po co? To tylko ciekawostka, ćwiczenie umysłowe, które nic nie wnosi do naszego życia. Bardzo ważna była zmiana sposobu myślenia i powiedzenie sobie: dobrze, że trafiło na nas. Dobrze, że ten chłopczyk to nasz chłopczyk. Ile razy dziennie słyszy się o nieodpowiedzialnych rodzicach, i nie mówię nawet o patologii, która chleje, nie dba o dzieci, o biciu nie wspominając (skurwysyny zdychajcie w bólu i nędzy). Po prostu, wiele przeciętnych osób nie potrafi zaakceptować, albo co gorsza, zrozumieć, że potrzeby dziecka są nadrzędne, a zakupy czy kawka czy przyjaciółką muszą zaczekać (piwko i konsola z kolegami też, żeby była jasność). Poleciał stereotypami, baba na zakupy, chłop na browara, ale wiecie co mam na myśli.
#Mama Tym razem ja sobie wtrącę komentarze, a co! Zgadzam się, ale też nie wolno z tym przesadzać. U nas to jest zdecydowanie problem w drugą stronę. To kawka i zakupy (piwko i konsola też) czekają miesiącami na swój moment. Powinniśmy zmniejszać nadopiekuńczość do minimalnego maksimum i chociaż raz na dwa tygodnie mieć te osobne dwie godziny dla siebie i przyjaciół – zwłaszcza, że nie da się Stasia zostawić nawet z dziadkami i we dwoje nie wychodzimy nigdzie.
Jasne Żona, zgoda, złoty środek nade wszystko, widzę, że teorię masz opanowaną. 😉
Mamy to szczęście, że możemy dać dziecku jeden z najcenniejszych walorów – czas. Przerażają mnie historie, w których rodzic od pani ze żłobka/przedszkola dowiaduje się, że dziecko jest chore czy się skaleczyło, a sam tego nie był w stanie zauważyć, bo po całym tygodniu w delegacji wpadł tylko przepakować torby i odprowadzić syna/córkę do „przechowalni”. Mamy ten luksus, że Mania „siedzi w domu”. Wiem, że nie odkrywam Ameryki, ale dopiero zostając rodzicem uświadomiłem sobie, że to ciężka orka. Jasne, jak ze wszystkim, można być bardziej zaangażowanym lub mniej, można mieć lepsze albo gorsze predyspozycje, ale jeśli chcieć rzetelnie podejść do tematu wychowania albo mówiąc mniej górnolotnie – do opieki na dzieckiem, to naprawdę robota na pełen etat. Z nadgodzinami. Bezpłatnymi.
#Mama Odnośnie „siedzenia w domu”, to taki gorący temat. Rzadko się zdarza dzisiaj, że mama opiekuje się dziećmi, nie pracuje i zajmuje tylko domem. Dąży się do tego, żeby pracować zawodowo, potem odebrać dziecko z przedszkola, szybko na zakupy, gotowanie, potem zabawy, na wieczór kapcie i wino. I jeszcze przy tym wyglądać pięknie i z mężem szaleć w łóżku do rana. Znacie kogoś takiego na żywo? Ja też nie. 🙂 Jestem w domu trzy lata, akurat między końcem studiów a porodem miałam te kilka miesięcy na przygotowania i trochę oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością. Posprzątane na tip-top mamy tylko, jeśli oboje poświęcimy pół soboty albo jedno wyjdzie ze Stasiem na dwór, a drugie wtedy robi sobie relaks z mopem. Lubię gotować, ale są takie dni, że jemy gotowce. Mieszkanie na obrzeżach miasta ma ten minus, że jeśli chcesz coś załatwić w centrum z małym dzieckiem to masz wycieczkę na pół dnia. Jak posprzątam i poukładam zabawki to za 10 minut te same zabawki i jeszcze więcej innych lądują w tym samym miejscu. Czasem mi się już nie chce. I dalej myślisz pewnie, że ja nic nie robię, ale pomyśl jak codziennie około 3 godzin zajmuje mi przygotowywanie posiłków i karmienie Stasia do powrotu Krzysia. Dodaj do tego 2 godziny na dworze, co najmniej 1,5 godziny na obiad dla nas (no ale to dzieje się w międzyczasie, bez szaleństw), często po drodze spaceru robimy zakupy – dodatkowa godzina. Razem daje to 7,5 godziny, zostają dwie. I tu mam zawsze do wyboru: posprzątać, zrobić pranie, itd albo spędzić ten czas z dzieckiem. I nie jestem idealną matką z Internetu, puszczam mu bajki, żeby po prostu posiedzieć i sobie poklikać w te instagramy i fejsbóki. Ale to Staś jest najważniejszy i wchodząc w rolę matki wzięłam odpowiedzialność za jego rozwój i wychowanie, także kosztem pracy, w której mogłabym odpocząć od ciągłego myślenia o kaloriach, o lekarzach. Mogłabym pracować i rozwijać się w zawodzie, a rozwój umiejętności syna oddać w ręce przedszkolanek. Wzięłam to na siebie i to jest ciężka praca na roli. Przepraszam Mężu za rozpisanie się, ale jak ktoś nie „siedział w domu” nie pojmie jak od tego potrafi boleć tyłek. 🙂
No właśnie, tak to jest, jak zaprosisz kogoś na gościnny występ, myśli, że jest u siebie i przywłaszcza sobie wpis…
Trudno, idźmy dalej.
Nasz przypadek jest o tyle szczególny, że trafił nam się Lchadek-Niejadek. Poświęcimy na to osobny wpis, ba, moglibyśmy o tym napisać książkę (jeśli ktoś chciałby wydać zapraszam do zakładki kontakt 🙂 ). W skrócie: od początku każdy posiłek to dla nas ciężka praca fizyczna (agrarne porównanie z poprzedniego akapitu nieprzypadkowe). Patrząc jak wyglądają posiłki u innych dzieci w podobnym wieku czuję zazdrość i troszkę śmieszy mnie utyskiwanie, że dziś to słabo idzie, że grymasi, że pluje jedzeniem. Staramy się podawać trzy „zorganizowane” posiłki na dobę, o stałych porach, każdy z nich średnio trwa około godzinę, doliczając do tego czas potrzebny na ich przygotowanie i sprzątanie po nich daje to ok. 4 godziny na dobę! I tak już ponad dwa lata. W sumie do tej pory nad miskami spędziliśmy około 5 miesięcy. Gdyby to całe zamieszenie trwało o połowę krócej zyskalibyśmy ponad 2 miesiące na zabawę i bezstresowe wychowanie. Szukając pozytywów, na pewno jestem bardziej cierpliwy i mniej denerwuję się w kolejkach sklepowych. Niestety, stara sprawdzona przez pokolenia metoda “poczekaj aż zgłodnieje, sam przyjdzie” nie ma tutaj zastosowania, prędzej będzie trzeba jechać do szpitala pod kroplówkę niż Staś sam przyjdzie i zje ze smakiem. Teraz jest odrobinę lepiej, wcześniej, kiedy był jeszcze malutki karmienie było najgorszym koszmarem. Trzeba było wtłoczyć w tego małego obywatela mleko i nie było zmiłuj, kalorie musiały się zgadzać. Tempo? 40 ml na godzinę.
#Mama Już ostatni raz dzisiaj, przysięgam: jak czytam w Internecie, że „moje dziecko jest niejadkiem”, a pije na raz 120ml mleka, albo nie chce jeść wszystkich warzyw, tylko brokuły zagryza jarmużem na okrągło, albo dopiero za trzecim podejściem polubiło mięsko z kurczaka, to robi mi się słabo. I naprawdę wiem, że dla każdego rodzica jego dziecko jest najważniejsze i jego problemy największe, ale czasem warto stanąć obok i popatrzeć z boku na siebie. I nie chcę tu nikogo obrazić, po prostu chcę pokazać jak łatwo znaleźć się w jednym worku niejadkowym i postawienie takiego niejadka obok niejadka, który cały czas ma przed sobą wizję sondy lub pega jest bardzo nieprzyjemne w odbiorze. Korzystajcie z Internetu mądrze, mamuśki. :*
Podsumowując, największy grzech jakiego może dopuścić się rodzic małego Lchadka to zaniechanie. Wystarczy dzień lub dwa, a stan dziecka może ulec gwałtownemu pogorszeniu, a każda chwila zwłoki może doprowadzić do nieodwracalnych zmian w organizmie. Nie można pozwolić sobie na wakacje od choroby, nawet na długi weekend. Każdego dnia trzeba sumiennie podchodzić tematu odżywiania, a przy naszym niejadku dodatkowo móc zainwestować w to mnóstwo czasu. Może wszystko to brzmi strasznie i ten topór faktycznie cały czas wisi nad głową, ale cieszę się, że trafiło na nas.
Fajnie że o tym piszecie. To ważna tematyka a przy okazji wsparcie dla innych rodziców.
Plus czyta się bardzo dobrze i podoba mi się bezpośredniość wypowiedzi. Trzymam kciuki żeby było jak najmniej niejadkowych sytuacji.
Dziękujemy bardzo za miłe słowa i kciuki, będziemy pisać więcej. :*
Już nigdy nie będę narzekać że moja Magda grymasi / słabo dzisiaj je… serio! Strasznie fajnie piszecie . Myślę że wielu rodziców , całkiem zdrowych dzieci powinno to czytać, czytać i czytać żeby doceniać to co mają i absolutnie nie ważyć się narzekać . Czekamy na więcej
Już nigdy nie będę narzekać że moja Magda grymasi / słabo dzisiaj je… serio! Strasznie fajnie piszecie . Myślę że wielu rodziców , całkiem zdrowych dzieci powinno to czytać, czytać i czytać żeby doceniać to co mają i absolutnie nie ważyć się narzekać . Czekamy na więcej
Właśnie o to nam chodzi! 🙂 Żeby wszystkie dzieci bardziej doceniać i się przestać zamartwiać tym, co nieistotne. :* Ucałuj Madzię!
Wiesz tak sobie myślę że nasze dzieci są darem.Darem dla nas, a my jesteśmy wybrani, bo nie jeden z rodziców by na pewno zwariował przy takich akcjach z jedzeniem jakie potrafią odstawić nasze dzieciaki.